Te dni | Opowiadanie
Jeśli mi powiesz, że nigdy nie przeżyłeś dnia, w którym ślizgasz się, nieważne czy idziesz po lodzie czy po najlepszym tartanie na najnowocześniejszej lekkoatletycznej bieżni; w którym wszystko leci ci z rąk; w którym wszystko cię swędzi; w którym coś – nie wiesz co – gniecie cię w lewe udo, prawy policzek, lewy oczodół i dwa trzonowce; w którym podejmujesz jedynie złe decyzje; to ci po prostu nie uwierzę. Każdy to miewa. Częściej czy rzadziej, ale każdy. Najśmieszniejsze jest w sumie to, że wiesz, że tego dnia nic złego ci się nie stanie, nie wpadniesz pod tramwaj, nie dostaniesz najgorszej diagnozy, nie zwolnią cię z roboty, nie stracisz majątku i nie posypie ci się związek. Nic z tych rzeczy. Tego dnia po prostu będą przytrafiać ci się mikroniepowodzenia, których w pojedynkę nawet byś nie zauważył, ale skumulowane w jednym dniu i trafiające w ciebie co kilka minut, po prostu doprowadzają cię do szału.
Ostatnio znowu miałeś taki dzień.
Zaczęło się od tego, że nie goliłeś się chyba z tydzień i twarz zaczęła cię swędzieć, jakby była pokąsana przez dziesiątki komarów albo jednego wyjątkowo upierdliwego; jakby była brudna; jakby chciała, żebyś z największą przyjemnością i niebiańską ulgą samemu się oskalpował. Siedzisz na swoim ergonomicznym fotelu z nogami wyciągniętymi na oparciu łóżka i pracujesz z coraz mniejszą efektywnością. Wybijają cię z rytmu ledwo zauważalne drobnostki – a to się kręcisz i szarpiesz zbyt mocno, a kabel zasilający od laptopa się wypiął (wyjęta bateria w szufladzie); a to niemal dokładnie to samo z kablem od słuchawek; a to telefon od dziadka; a to pies, który chyba coś wyczuwa i klei się do ciebie jak nigdy, z jakimś dziwnym wyczuwalnym napięciem; a to kręcące się w nieskończoność pokrętło regulacji oporu oparcia, kiedy wreszcie chcesz zmienić pozycję i usiąść jak należy; a to wkradające się za każdym razem „zr” zamiast „rz”. No i oczywiście ta swędząca paszcza.
Wieczorem masz się spotkać z ludźmi, więc musisz się ogolić. Myślisz sobie: idę, ogolę się, przestanie mnie swędzieć gęba, to od razu będzie mi się lepiej pracować. Idziesz do łazienki. No dobra, najpierw kąpiel, umyjesz dokładnie twarz i ogolisz czystą, żeby nie złapać jakiegoś zakażenia przy zacięciu. Więc wracasz do pokoju, żeby wyciągnąć z szuflady czyste majtki, po drodze znowu walczysz z psem. Wreszcie wchodzisz do kabiny i tracisz równowagę, bo poślizgnąłeś się na wodzie rozlanej w brodziku. Ledwie udaje ci się złapać równowagę i czujesz ten ucisk z tyłu, na dole. No dobra, lepiej zrobić to przed kąpielą. Więc chcesz wyjść z kabiny i łapiesz za uchwyt, żeby przesunąć drzwi. Ale robisz to tak niefortunnie, że chwytasz go jakimiś zakończeniami nerwów albo naczynek i masz wrażenie, że kciuk zaraz ci wybuchnie z bólu, który promieniuje aż do łokcia. Wreszcie siadasz, zwykle idzie jak z płatka, ale nie tym razem.
Wracasz do kabiny i musisz pamiętać o tym, żeby umyć dokładnie już nie tylko twarz. Chwytasz za słuchawkę prysznicową, kierujesz ją na kafelki na ścianie i odkręcasz wodę, żeby spuścić kilka zimnych litrów, które zalegają w rurach. Ale woda nie leci ze słuchawki. Nie zauważyłeś, że pokrętło było przestawione na deszczownicę. Teraz już wiesz.
Jak zwykle najpierw myjesz twarz, później włosy. Nie spłukujesz się, bo chcesz być ekologiczny i ekonomiczny i zużyć jak najmniej wody. I kiedy schylasz się, żeby wyszorować gąbką części ciała poniżej pasa, z deszczownicy kapie jakaś zaległa kropla, trafia cię w głowę i spływa wraz z pianą z szamponu prosto do oka. Oko zaczyna cię piec, musisz trzymać je zaciśnięte, a że nie umiesz otworzyć tylko jednego, myjesz się na oślep. I chociaż doskonale znasz swoją kabinę prysznicową, to dzisiaj wyjątkowo nie czujesz odległości, za to czujesz na skroni przytwierdzoną do ściany mydelniczkę. Spodziewasz się, że zaraz pojawi się morderca z nożem, który – jak w każdym filmie – czeka, aż zaczniesz się kąpać.
Wreszcie się spłukujesz, otwierasz drzwiczki i chcesz sięgnąć na pralkę po ręcznik, ale on wisi na wieszaku, który w twojej łazience wbrew wszelkiej logice znajduje się poza zasięgiem ręki dorosłego człowieka stojącego w kabinie prysznicowej. Więc depczesz po dywaniku, który zaraz cały nasiąka wodą z twoich stóp. Suszysz się i zakładasz czyste majtki. A kiedy masz je już na sobie, zdajesz sobie sprawę, że to jedne z tych starszych, trochę już przyciasnych. Normalnie ci nie przeszkadzają, czujesz się w nich nie najgorzej, ale nie dzisiaj. Dzisiaj musisz mieć najwygodniejsze, bo odczuwasz wszystko jakoś tak bardziej. Więc wychodzisz i idziesz do swojej komody. Znowu pies – normalnie nie zwraca uwagi, kiedy wychodzisz spod prysznica, ale dzisiaj cieszy się, jakby nie było cię w domu tydzień. Skoczył na ciebie i podrapał się w nogę. Zaciskasz zęby, żeby odreagować w ten sposób na sobie, a nie na biednym zwierzaku, i czujesz, że pojawia ci się ubytek na szkliwie.
Wiesz już, że z tym dniem ewidentnie jest coś nie tak. Wreszcie zakładasz te świeże i wygodne majtki, czujesz się superkomfortowo. Nalewając wody do umywalki, spodziewasz się zaciąć co najmniej dwa razy, ale jakoś dziwnie wiesz, że to się nie zdarzy. To byłoby zbyt oczywiste. To ten dzień, kiedy cegiełkę do twojego upadku musi dołożyć coś tak błahego, że aż trudno sobie to wyobrazić. Masz jakoś dziwnie wyostrzone zmysły, letnia woda cię parzy, więc kiedy nabierasz jej trochę do koszyczka uplecionego z dłoni, żeby ochlapać twarz, wypuszczasz ją zbyt wcześnie i wszystko ląduje na twoich świeżych i wygodnych bokserkach.
Nie zaciąłeś się, ale zaczynasz wątpić w cokolwiek. Idziesz rozłożyć się na kanapie. Pies. Wreszcie się kładziesz, pies próbuje na ciebie wskoczyć, ale już masz dość i podnosisz na niego głos. Wreszcie decydujesz: nie, już dzisiaj nie pracuję. Nie miałoby to sensu, efektywność dzielona przez cztery albo pięć i mózg, który zachowuje się, jakby ktoś podduszał go na lekkim ogniu, żeby finalnie był miękki i soczysty. Tak, taki dziwny dzień nie może się powtórzyć nazajutrz. Jutro usiądziesz i nadrobisz to, czego nie zrobiłeś dzisiaj.
I wtedy to się dzieje. To coś odpuszcza. Pewnie dlatego, że zwolniłeś się z obowiązku, nie musisz być już dzisiaj spięty, możesz leżeć, przynajmniej dopóki nie przyjdzie czas wyjścia z domu. Zerkasz jeszcze na sufit – ale już z uśmiechem na ustach i raczej w kategoriach żartu – czy przypadkiem tynk nie zaczął się sypać akurat nad twoją głową. I wierzysz, że już będzie okej. Ale słyszysz nagle powiadomienie telefonu. Ale to inne, nie SMS, nie Messenger. To trzecie. Już je znasz, ale jeszcze do niego nie przywykłeś, bo dopiero od niedawna korzystasz z przypomnień w kalendarzu. Sięgasz ręką po telefon i szybko odczytujesz, że za dwadzieścia cztery godziny fryzjer. Już wiesz, że jutro nie będzie takim dniem, jaki sobie zaplanowałeś.
Te dni są straszne. Naprawdę. Czasami boli – jak choćby ten kciuk – ale zwykle zaczynasz odczuwać do siebie odrazę, bo rośnie w tobie poirytowanie, które zaraz zamienia się w gniew, a finalnie zdajesz sobie sprawę, że kumulujesz w sobie agresję. I cieszysz się, że oprócz psa nie ma z tobą nikogo w domu, bo wiesz, że za banalne pytanie zbeształbyś i zwymyślał kogoś z rodziny, a później tego żałował.
Nie chcesz, żeby taki dzień się znowu powtórzył, więc próbujesz sobie przypomnieć, kiedy zdarzył się poprzednio i znaleźć jakieś punkty wspólne, jakieś przyczyny. No bo chyba jakieś muszą być. Takie skumulowanie pecha? Niemożliwe. Nie wierzysz też w duchy i poltergeisty, o bogach nie wspominając. Martwe przedmioty przecież nie robią ci na złość. Zresztą to nie tylko martwe przedmioty – ta swędząca twarz, parząca letnia woda, no i pies. Nie dajesz rady, nie pamiętasz niczego co mogłoby ci pomóc. Ale może coś skojarzysz, może coś znajdziesz! Myśl! Chlałeś coś? Brałeś jakieś leki? To nie to. Fazy księżyca? Nawet nie masz jak tego sprawdzić, bo nie pamiętasz, kiedy był ostatni raz. Zapisz w kalendarzu i czekaj na następny, i wtedy porównaj! A może pogoda? Ciśnienie?
A może przyczyna leży w tobie? Chcesz obwinić cały świat, ale może to z ciebie promieniuje jakaś chorobliwa energia, które aranżuje takie dni jak ten. I nagle przypominasz sobie artykuł sponsorowany, który kilka tygodni wcześniej pisałeś dla bioenergoterapeuty i który tak namiętnie wyśmiałeś, zastanawiając się, co jeszcze napiszesz dla pieniędzy. Pisałeś w nim, że w człowieku jest układ energetyczny, że mamy w sobie meridany i czakry i że przepływa przez nie energia. A jak coś szwankuje, to wtedy dzieją nam się jakieś złe rzeczy.
To by pasowało. Gdzieś energia przepływa zbyt intensywnie, więc swędzi cię ta nieogolona paszcza, boli ten kciuk i parzy letnia woda. Gdzie indziej są zatory, dlatego zapomniałeś o ręczniku i nie zauważyłeś przestawionego na deszczownicę pokrętła w kabinie. No i pies, przecież on musi coś dziwnego wokół ciebie wyczuwać.
No ale nie chcesz wyrokować, przecież niektórzy uważają to za brednie. Ty sam też. Ważne, że ten dzień się skończył. Masz co najmniej kilka tygodni spokoju.
Oby.