każdy zarabia tyle samo

Wszyscy zarabiamy tyle samo! Gdzie bym pracował?

„Co byś chciał robić, gdyby wszyscy, niezależnie od branży i stanowiska, zarabiali tyle samo?” Takie pytanie zadała mi kiedyś przy piwie jedna koleżanka. I pomimo że jest to pytanie o utopię, a ja utopię z założenia wsadzam między bajki, uznałem, że jest to pytanie bardzo mądre.

Wszyscy zarabiają tyle samo – czyli porozmawiajmy o niemożliwym

Taki stan rzeczy jest oczywiście niemożliwy, zwyczajnie. Po pierwsze dlatego, że zarobki zależą przede wszystkim od tego, ile pieniędzy praca generuje. Polacy mają ze zrozumieniem tego, wydaje się, dość duży problem. Wciąż panuje u nas kult ciężkiej pracy. Nie ma w niej oczywiście niczego złego, a osobom, które wykonują ciężką fizyczną pracę, należy się duży szacunek. Jednak wysiłek, jaki wkłada się w wykonanie pracy wcale nie musi być proporcjonalny do jej faktycznej wartości. Po prostu przedsiębiorca nie może zapłacić pracownikowi 100 złotych dniówki, jeśli osiem godzin jego pracy daje taki sam lub tylko nieco większy przychód, choćby ten wylewał siódme poty i narobił się za dziesięciu. Ktoś inny może mieć zajęcie lekkie, ale jeśli w ciągu ośmiu godzin wygeneruje 1000 złotych przychodu, to zapewne może liczyć na wyższą dniówkę.

Po drugie, szczerze wątpię, czy gdyby weszło takie prawo, to wszystko by się matematycznie zgadzało.

Do zarobków dorzućmy szacunek

Żeby z wizji mojej koleżanki zrobić już całkowitą utopię, załóżmy, że nie tylko wszyscy zarabiają tyle samo, ale też każdy zawód cieszy się takim samym szacunkiem i poważaniem. Zatem kompletnie nie ma znaczenia to, co robisz – zarabiasz tyle samo co każdy inny człowiek, wszyscy są traktowani jak równi, nikt się nie puszy, nikt nie ma kompleksów z powodu wykonywanej pracy. Co zatem chciałbym robić, gdyby tak było?

No początku – jaki mam stosunek do pracy?

Są dwa rodzaje ludzi – pierwszy to ci, którzy podporządkowują swoje życie pod pracę, drugi – ci, którzy wybierają pracę w taki sposób, by pozwoliła im wieść takie życie, jakie chcą.

I ja należę do tych drugich. Ja nie wyprowadzę się zagranicę albo na drugi koniec kraju, ponieważ akurat tam zaoferowano mi robotę. Ja będę szukał pracy w pobliżu miejsca zamieszkania, ponieważ zwyczajnie chcę mieszkać tam, gdzie czuję się dobrze. Standardy wprowadzane w korporacjach, np. dostosowanie godzin pracy do zespołów pracujących w innej strefie czasowej, obowiązkowe, niepłatne przerwy na obiad (chociaż może powinien był napisać tu lunch), przez które zamiast osiem godzin siedzę w robocie osiem i pół albo dziewięć – to już dla mnie forma neoniewolnictwa.

Pasowałoby mi zatem pracować w miejscu, które daje mi dużą swobodę w ustaleniu godzin pracy oraz nie wymaga ode mnie dostosowywania się do wewnętrznych schematów.

Czego jeszcze chciałbym uniknąć?

Na dzisiejszym rynku pracy niestety w wielu przypadkach trzeba dostosować się do stada. Świadomie użyłem słowa „stado”. Wyobrażacie sobie iść do korpo z kanapkami zawiniętymi w folię aluminiową albo, co gorsza, papier śniadaniowy? Albo na biznesowe spotkanie z obiadem wybrać się na coś innego niż sushi (wymawiaj bliżej „susi” niż suszi” , tak, tak, posłuchaj sobie w internetach, jak Japończycy to wymawiają)? Albo ubierać wyraźnie inaczej niż reszta zespołu? W pierwszym przypadku wyjdziesz na biedaka albo na sknerę, bo lepiej iść ze wszystkimi na kanapkę z awokado za 20 złotych. W drugim pewnie każdy, kto spróbowałby prawdziwego sushi, by się zrzygał, bo na co dzień jada tylko zachodnią podróbkę, która podnosi mniemanie o sobie, a trzeci znam z autopsji, kilka miesięcy trwało zanim przestali pytać o mój styl.

Jest jeszcze ambicja

No właśnie. W niektórych kręgach zawodowych dobrze jest być ambitnym, starać się o awans, poszerzać spektrum wiedzy i umiejętności. Chcesz zostać na swoim stanowisku? Chyba za mało w tobie ambicji. Może warto pomyśleć o kimś na twoje miejsce?

Z kolei w innych branżach niewskazane jest się wychylać. Współpracownicy gotowi pomyśleć, że spoufalasz się z przełożonymi, że gardzisz nimi, a może nawet jesteś kretem…

Zatem co chciałbym robić, gdyby wszędzie płacili tyle samo?

Tego wszystkiego chciałbym uniknąć. Chciałbym pracować bez żadnej presji otoczenia, nie chciałbym musieć dostosowywać się do żadnego stylu życia. Chciałbym w czasie przerwy w pracy jeść to, na co mam ochotę, a przede wszystkim jeść za tyle, ile widzę sens płacić. Nie chciałbym chować swoich prawdziwych poglądów na pewne tematy – weźcie na przykład takiego Facebooka czy Google’a albo środowisko artystyczne – czy tam panuje wolność przekonań? Tylko w jedną stronę.

No i przede wszystkim – jestem z tych, którzy po ośmiu godzinach pracy lubią postawić grubą krechę i zająć się własnymi sprawami. O ile nadgodziny wchodzą w grę (z bólem i cierpieniem co prawda), o tyle myślenie o pracy po pracy już nie. Po skończeniu roboty chciałbym zająć się swoimi rzeczami.  Aha… hobby też chciałbym móc mieć swoje, a nie takie, żeby przypodobać się koleżkom z pracy.

Wszystkie te warunki odnajduję w rzemiośle, a zatem…

… może otworzyłbym swój zakład rzemieślniczy, np. zostałbym krawcem, szewcem, ślusarzem. Miałbym swoją budkę gdzieś w małym miasteczku, ludzie przychodziliby do mnie ze zleceniami, a ja robiłbym dla nich te rzeczy, słuchając sobie radia albo muzyki ze Spotify.

I tak też odpowiedziałem swojej koleżance. Nie namyślałem się zbyt długo. Dlaczego nie poszedłem tą drogą? To już historia na inny wpis. Jednym słowem: presja. W dwóch słowach: presja wszystkich.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *