Harry Potter – ranking książek z okazji 25-lecia pierwszego tomu w Polsce
11 kwietnia 2000 roku miała miejsce polska premiera Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego – pierwszego tomu serii, która oczarowała dzieci i dorosłych na niemal całym świecie. A ja wcale a wcale się z tego nie wyłamałem. Chociaż dowiedziałem się o Potterze dopiero przy okazji premiery czwartego tomu (Czara Ognia ukazała się w Polsce 29 września 2001 roku), natychmiast zainteresowałem się historią o młodym czarodzieju i zacząłem nadrabiać zaległości.
Harry Potter „zrobił” mi dzieciństwo. Nie potrafię wyobrazić sobie niczego innego, co tak bardzo pobudziłoby wyobraźnię ówczesnego 9-latka. Historia stworzona przez J.K. Rowling zaangażowała chyba wszystkie możliwe receptory mojego mózgu. Nigdy wcześniej ani nigdy później żadne uniwersum nie wryło się we mnie z taką siłą, choć trudno powiedzieć, bym nie uwielbiał do dzisiaj Dragon Balla czy Gwiezdnych Wojen.
Nie będę ukrywał, że do Harry’ego Pottera wracałem wiele razy i… wracam wciąż, i wracał będę! W tym roku z pewnością, bo okazja jest niebagatelna! Ale oprócz tego, że w nadchodzące wakacje sam ponownie zanurzę się w historię młodego czarodzieja, postanowiłem podzielić się swoimi dotychczasowymi wrażeniami z lektury każdego tomu i w pewien sposób oddać swego rodzaju hołd autorce i jej dziełu – forma rankingu wydaje mi się do tego wcale niezła. A hołd po prostu oddać muszę, bo niewykluczone, że gdybym w dzieciństwie nie przeczytał Harry’ego Pottera, to nie sięgnąłbym w późniejszych latach po setki innych pasjonujących książek. Mojego czytelnictwa mogłoby po prostu nie być.
Żeby było jasne – uwielbiam każdą książkę o Potterze! Mój ranking nie składa się z jakichś krytycznych recenzji literackich. Jest to moje subiektywne zestawienie książek składających się na moją ulubioną serię – począwszy od tej, którą uwielbiam, a skończywszy na tej, przy lekturze której do dzisiaj odlatuję. Siódme miejsce oznacza co najwyżej tyle, że rumieńce na mojej twarzy przy lekturze są nieco mniej purpurowe niż przy książkach sklasyfikowanych najwyżej.
Nie przedłużając, zacznijmy!
Miejsce 7. Harry Potter i Zakon Feniksa
Kontrowersja już na początku? Być może. Harry Potter i Zakon Feniksa to najdłuższa (prawie 1000 stron!), najbardziej rozbudowana i najambitniejsza książka z całej serii. Czara Ognia wyprowadziła historię o Harrym Potterze z murów Hogwartu i zakreśliła obszar problemów, z którymi mierzą się bohaterowie, znacznie szerzej niż czyhający za rogiem Lord Voldemort. Zakon Feniksa idzie jeszcze dalej i dostajemy w nim coś w rodzaju namiastki politycznego thrillera. Sam Harry obrywa bardzo mocno po głowie, i to nie tylko od swoich przeciwników, ale też ze strony postaci, które wcześniej były dla niego opoką. W efekcie przez niemal całą książkę jest na skraju wytrzymałości emocjonalnej, co ma swoje odbicie w jego słowach i postępowaniu. Momentami przestaje być nieskazitelnie białym bohaterem. Odcienie szarości padają jednak na znacznie więcej postaci, przez co Zakon Feniksa definitywnie zrywa z łagodną i kierowaną do dzieci narracją.
Skąd zatem – pomimo tylu zalet – ostatnie miejsce piątego tomu w rankingu? Zasadnicze powody są trzy.
Pierwszy – rzeczowy – to mozolna narracja i dłużyzny. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że do Zakonu Feniksa J. K. Rowling planowała pisać coraz dłuższe tomy. Dlatego spodziewałem się nawet 1500-stronnicowego zakończenia w siódmej części, co na szczęście się nie ziściło. Przez 960 stron opowieść niestety nie trzyma tempa. Jest ono ślamazarne na przekroju w niemal wszystkich etapów historii, z wyjątkiem ataku dementorów na Harry’ego i Dudleya w pierwszym rozdziale oraz oczywiście finałowej akcji w Departamencie Tajemnic. Powolne tempo narracji dotyczy zarówno ciekawych i istotnych wątków, jak i zbędnych, niekiedy wręcz irytujących dłużyzn.
A tych nie brakuje. Bodaj najmniej lubianym przeze mnie wątkiem w całej historii jest opieka Hagrida nad Graupem. Nie chodzi już tu nawet o wątpliwą atrakcyjność opowieści Hagrida o swoim przyrodnim bracie, ale przede wszystkim o fakt, że na wątku tym traci przede wszystkim postać gajowego. Nigdy wcześniej ani nigdy później naiwność Hagrida w kwestii okiełznywania niebezpiecznych stworzeń i istot nie sięgnęła tak absurdalnego poziomu. Wątek Graupa w zasadzie powiela historię Norberta z Kamienia Filozoficznego, z tą różnicą, że jest dłuższy, nudniejszy, a przez powtarzalność znacznie bardziej irytujący.
Co więcej, gdyby Rowling w ogóle nie wymyśliła Graupa i nie wprowadziła go do historii, nie zmieniłoby to niemalże niczego. Cały nudny rozdział poświęcony przedstawieniu przez Hagrida swojego brata olbrzyma Harry’emu i Hermionie ma na celu tylko zbudowanie podwaliny pod rozprawienie się z Umbridge bezpośrednio przed finałową akcją. Jednak z naprawdę drobnymi zmianami centaury mogłyby porwać inkwizytorkę i puścić wolno Harry’ego i Hermionę bez udziału olbrzyma – na przykład po rozpisanym na kilku stronach sporze. Udział Graupa w bitwie o Hogwart w Insygniach Śmierci jest tylko wspomniany, więc bez dwóch poświęconych mu zdań opis batalii niewiele by stracił.
Innym przykładem jest ciągnący się od Czary Ognia wątek stowarzyszenia WESZ. O ile w czwartym tomie ma on sens, o tyle powtarzające się w zakonie Feniksa wzmianki o Hermionie robiącej na drutach czapeczki dla skrzatów domowych, mimo zmęczenia i nadmiaru obowiązków, sztucznie przedłużają opowieść i naprawdę irytują. Nie mogę nie wspomnieć też o drażniących i pozbawionych jakiejkolwiek logiki zachowaniach niektórych postaci – i tu za przykład niech znów posłuży Hermiona i jej kompletnie niezrozumiałe postępowanie, kiedy bardzo tajemniczo wymusiła na Harrym przyjście do Trzech Mioteł w walentynkowy wypad do Hogsmeade. Coś jeszcze? Mało ciekawy pobyt Harry’ego w Ministerstwie Magii przed przesłuchaniem w sprawie użycia zaklęcia Patronusa, powtarzające się wizytacje Umbridge na lekcjach czy relacje z egzaminów. Monotonnych i nietrzymających tempa dłużyzn jest w Zakonie Feniksa całe mnóstwo.
Po drugie – wróćmy na chwilę do emocji, jakie targają głównym bohaterem. Takie poprowadzenie portretu psychologicznego Harry’ego ma mnóstwo sensu – chłopiec przeżywa młodzieńczy bunt, prawdopodobnie ma traumę po wydarzeniach z końcówki Turnieju Trójmagicznego, Voldemort czyha na jego życie, a Albus Dumbldore i posłuszni mu członkowie Zakonu ukrywają przed Harrym najistotniejsze fakty, zupełnie nie wyjaśniając mu dlaczego. Każdy by się podirytował. Podirytować się można też faktem, że główny bohater wzbudza w nas coraz mniej sympatii. Drażliwy, kąśliwy, zazdrosny, nierozważny i nastawiony buntowniczo Harry to znakomity zamysł autorki, ale gdzieś – przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie – Rowling zgubiła równowagę. Skoro niemal każdy rozdział liczącej łącznie ponad 4000 stron serii opowiadany jest z perspektywy głównego bohatera, do którego nagle tracimy nieco sympatii, to zachodzi ryzyko, że przestaniemy lubić i historię.
Trzecią rzeczą, która zmotywowała mnie do umieszczenia Zakonu Feniksa na końcu rankingu, jest moje znacznie mniejsze zaangażowanie emocjonalne w piąty tom. Osobiście dzielę siedmioksiąg na dwa bloki – pierwszy z nich zawiera cztery pierwsze tomy, a drugi to właśnie Zakon Feniksa i dwie ostatnie części serii. Dlaczego właśnie tak? Ponieważ Kamień Filozoficzny, Komnatę Tajemnic¸ Więźnia Azkabanu i Czarę Ognia czytałem jako dziewięcio- i niespełna dziesięcioletni dzieciak, który, przewracając kartki, chłonął nie tylko historię, ale też całą emanującą z nich magię. W tym wieku wierzyłem jeszcze w Świętego Mikołaja, a moja dziecięca wyobraźnia była w absolutnym zenicie. I jedynym, czego nie potrafiła zaprojektować na ekranie mojego mózgu, było dorosłe życie. Dlatego pierwsze cztery tomu darzę znacznie większym sentymentem. Emocje, które towarzyszyły moim pierwszym czytaniom tych książek, pamiętam do dzisiaj.
Na Zakon Feniksa czekaliśmy kilka lat od premiery Czary Ognia. W tym czasie zdążyłem przestać wierzyć w Mikołaja, a na życie i świat zacząłem patrzeć zdecydowanie bardziej świadomie. Od piątego tomu litery i zdania na kolejnych stronach książek o Potterze składały się przede wszystkim w historię – wciąż fascynującą i diabelnie interesującą – ale już tylko historię, która nie miała aż tak dużej mocy odcięcia mojego mózgu od świata zewnętrznego i zanurzenia mnie w głębinach wyobraźni. Dlatego – wracając do rankingu – Zakon Feniksa, Książę Półkrwi i Insygnia Śmierci, nie mają handicapu, jakim dla czterech pierwszych tomów jest moja nostalgia do beztroskiego dzieciństwa i potężnej siły dziecięcej wyobraźni, dzięki której sam tworzyłem w swojej głowie własną wizję magicznego świata. Więc jeśli zestawić to z pewnymi konkretnymi zarzutami, które mam do tej książki, wychodzi tom, do którego wracam najmniej chętnie i który wywołuje u mnie najbledsze rumieńce.
Miejsce 6. Harry Potter i Kamień Filozoficzny
Harry Potter i Kamień Filozoficzny znajduje się na biegunie przeciwnym do piątego tomu – jest to z jednej strony najmniej złożona książka z cyklu, a jednocześnie detonuje we mnie najpotężniejszy ładunek emocjonalny spośród wszystkich Potterowym powieści. I właśnie ta ogromna nostalgia jest powodem, dla którego umieściłem pierwszą część serii wyżej od Zakonu Feniksa.
Kamień Filozoficzny mógłby w zasadzie stanowić osamotnioną historię. Gdyby Rowling definitywnie uśmierciła Voldemorta w podziemiach Hogwartu, czytelnicy nie zastanawialiby się zbyt długo nad sensem jego śmierci. Ot, nie padł za pierwszym razem, dobitka załatwiła go na dobre, a Harry przeżył kolejne 6 lat w Hogwarcie jako nie niepokojony niczym uczeń. Oprócz tego, że Czarny Pan wciąż nie zginął definitywnie i ma szansę powrotu do cielesnego życia, a także kilku zdań wypowiedzianych do Harry’ego przez Dumbledore’a już po finałowym starciu z antagonistą, nie ma w pierwszym tomie elementów kotwiczących go do dłuższej i bardziej rozbudowanej fabuły. Kamień Filozoficzny to prosta, liniowa opowieść, która ewidentnie jest skierowana do rówieśników głównego bohatera. Zatem trudno jest mi z perspektywy dorosłego człowieka sklasyfikować ją wyżej.
Jednak… Doskonale pamiętam, gdzie i w jakich okolicznościach po raz pierwszy czytałem pierwszy rozdział Harry’ego Pottera. Nie zapomnę nigdy zadawanego sobie w myślach pytania „Dlaczego inne książki nie są takie jak ta?”. Magiczny świat wykreowany i opisany przez Rowling najzwyczajniej wciągnął mnie w wir marzeń i wyobraźni. Kamień Filozoficzny był zresztą pierwszym zetknięciem z uniwersum nie tylko na łamach książki, ale też w dziełach audiowizualnych, począwszy od niezwykle klimatycznej gry komputerowej z arcymagiczną muzyką autorstwa Jeremy’ego Soule’a, skończywszy oczywiście na kultowym filmie Chrisa Columbusa i jeszcze bardziej epicką muzyką Johna Williamsa. Do dzisiaj pamiętam zachwyty nad elementami przedstawionymi przez twórców dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem, i jeszcze większe podekscytowanie, kiedy ich wizja znacznie przewyższała moją.
Harry Potter i Kamień Filozoficzny zawsze pozostanie symbolem emocji, jakie towarzyszyły mi, kiedy zagłębiałem się w magiczny świat jako dzieciak, który nie skończył jeszcze dziesięciu lat. Takie wspomnienia to ogromny skarb, którego za nic nie chciałbym stracić. Dlatego – mimo że pierwszy tom na poziomie racjonalnym odbieram dzisiaj jako najbardziej błahy ze wszystkich – wciąż wracam do niego cieplej niż do nieporównywalnie bardziej złożonego i ambitnego Zakonu Feniksa. Sklasyfikowanie Kamienia Filozoficznego na ostatnim miejscu byłoby po prostu zatrutą strzałą w sercu tej mniejszej wersji mnie.
Miejsce 5. Harry Potter i Więzień Azkabanu
W potterowych zakamarkach internetu spotykałem się z różnymi ocenami Więźnia Azkabanu. Podczas, gdy część Potterheadów ogłaszała trzeci tom bezapelacyjnie najlepszym, bez szczególnie przekonujących argumentów, inny spychali go na sam koniec. Oni z kolei podkreślali, że wprowadzenie motywu podróży w czasie przewróciło logikę całego cyklu do góry nogami, potem jeszcze na bok, na drugi, z powrotem na pierwszy, a na końcu wywinęło nią jeszcze trzy salta. I mają rację, ale…
Do tego jeszcze wrócimy. Najpierw sedno – w moim odczuciu Harry Potter i Więzień Azkabanu to środek ciężkości tego rankingu. Do Zakonu Feniksa i Kamienia Filozoficznego miałem pewne konkretne uwagi, dlatego piąty i pierwszy tom znajdują się nieco pod kreską. Z kolei te części cyklu, które zajmą miejsca od czwartego do pierwszego, to już zdecydowanie wrażenia tylko na plus. Więzień Azkabanu to właśnie taka granica, zero na skali. Jego wady mi nie przeszkadzają, a zalety nie są przesadnie zachwycające.
Zacznę może od słabych stron trzeciej książki z cyklu. Na pierwszy ogień niech pójdzie bodaj największa kontrowersja, czyli wspomniane podróże w czasie. Rzeczywiście nie da się uciec od pytań, dlaczego nie wykorzystano zmieniaczy czasu do tego, żeby ocalić Lilly i Jamesa Potterów czy wręcz zneutralizować Voldemorta, zanim jeszcze zaczął siać terror. Dlaczego Dumbledore pozwolił Harry’emu i Hermionie cofnąć się w czasie, by ocalić hipogryfa (no i oczywiście Syriusza Blacka, nie zapominajmy o Blacku), a sam nie podjął działań, które mogłyby rozwiązań znacznie bardziej istotne z punktu widzenia czarodziejskiej społeczności?
Odpowiem tu w najmniej merytoryczny sposób – staram się o tym nie myśleć. Przyjmuję do wiadomości wszystkie zarzuty kierowane pod adresem podróży w czasie. Nie polemizuję z nimi, ponieważ na poziomie racjonalnym w pełni się z nimi zgadzam. Jednak cofnięcie się w czasie przez Harry’ego i Hermionę nie wzbudza we mnie większych emocji.
Lubię motyw podróży w czasie. Uwielbiam przygody Marty’ego McFly’a w Powrocie do przyszłości (niech mi ktoś powie, że podróże w czasie są tam logiczne), podróż w czasie zrobiła też niezły bałagan w uniwersum Dragon Balla, które również uwielbiam. Po prostu się nad tym nie zastanawiam. Harry i Hermiona cofnęli się w czasie, uratowali najpierw Hardodzioba przed ścięciem, później Syriusza przed pocałunkiem dementora. I koniec, tak rozwiązał te problemy Dumbledore. Może na nic innego nie wpadł, może uznał, że było to ważne. Niemyślenie o tym, dlaczego wtedy pozwolił uczniom trzeciego roku użyć zmieniacza czasu, a w innych kwestiach sam tego nie zrobił, po prostu pomaga mi przejść obok tego wątku dość neutralnie i cieszyć się całkiem wartką i niezłą historią.
Czy coś jeszcze zarzucam trzeciemu tomowi? Podobnie jak w Zakonie Feniksa pojawiają się tu dłużyzny. Pierwszy rozdział, poświęcony niemal w całości czytaniu przez Harry’ego korespondencji od przyjaciół oraz artykułów z czarodziejskiej prasy, jest jednym z najnudniejszych w całym siedmioksięgu. Rozdział poświęcony pobytowi Harry’ego na w Dziurawym Kotle na Ulicy Pokątnej też nie porywa, a jego istotą jest w powolne wprowadzenie czytelnika w to, co będzie działo się dalej – można spodziewać się, że jakąś rolę odegra Krzywołap, w pewien sposób zapowiedziany jest też konflikt Rona i Hermiony. Jednak wizyta Harry’ego na Pokątnej w Komanie Tajemnic wypada nieporównanie lepiej. Poznajemy tam kolejnego antagonistę, czyli Juliusza Malfoya, który de facto nakręca całą akcję drugiego tomu, ukradkiem wkładając do kociołka Ginny Weasley dziennik Toma Riddle’a. Wydarzenia z Ulicy Pokątnej w Więźniu Azkabanu wypadają przy tym dość blado.
Plusów jest dużo. Poza wymienionymi dłużyznami akcja jest powieści jest całkiem dynamiczna i momentami zaskakująca. Nawet bardzo, bo przecież plot twist z Huncwotami w rolach głównych jest jednym z najciekawszych w całej serii i mogą równać się z nim chyba tylko wątek Snape’a w Księciu Półkrwi i Insygniach Śmierci oraz Moody’ego/Croucha Juniora w Czarze Ognia. Pełen akcji finał opowiedziany dwa razy z różnej perspektywy też trzyma w napięciu (i za pierwszym, i za drugim razem).
Druga ważna sprawa – Więzień Azkabanu zrywa ze schematem powieści, które mogłyby istnieć samodzielnie. Zakończenie jasno wskazuje na to, że ot, dopiero zaczyna się zabawa. Trzecia potterowa książka to prawdziwy początek historii ciągnącej się już do końca serii.
Dostajemy też sporo niepokoju, z którym musimy się przecież oswajać w perspektywie starcia głównego bohatera z największym ze złych złoli. Przez sporą część powieści martwić się można o losy Hagrida i Hardodzioba, ale jeszcze więcej obaw rodzi konflikt Rona i Hermiony.
Wychodząc (po raz kolejny w przypadku trzeciej części) z ram racjonalnej oceny, muszę dodać, że odczuwam dość sporą nostalgię związaną z Więźniem Azkabanu – do dzisiaj pamiętam okoliczności, w jakich mój mózg wybuchał podczas zwrotu akcji we Wrzeszczącej chacie. Naprawdę lubię wracać do Więźnia Azkabanu, podobają mi się jego odświeżona formuła i odejście od schematu, na którym zbudowane są dwie pierwsze książki. Dlaczego zatem tylko piąte miejsce? Ponieważ do tomów znajdujących się na wyższych pozycjach lubię wracać jeszcze bardziej!
Miejsce 4. Harry Potter i Komnata Tajemnic
W swojej kategorii Komnata Tajemnic jest wyśmienita. Druga część cyklu w pewien sposób jest kopią Kamienia Filozoficznego – to dość krótka historia o zamkniętej fabule, która podobnie jak pierwszy tom mogłaby być samodzielnym dziełem lub kończyć cykl przy drobnych zmianach w końcowych fragmentach (do trzech razy sztuka!). I choć od swojej poprzedniczki jest obszerniejsza zaledwie o 30 stron, to w rzeczywistości J. K. Rowling miała tu znacznie więcej miejsca do przedstawienia o wiele ciekawszych i bardziej złożonych perypetii głównego bohatera. To wszystko dzięki temu, że w drugiej części autorka nie musiała tłumaczyć całego świata – wiemy już, dlaczego Harry jest sierotą, kim są najważniejsze postaci, czym jest Hogwart, jakie zasady rządzą quidditchem itd. W zamian dostajemy informacje, które zaczynają sugerować, że historia będzie się powoli gmatwać.
Po pierwsze, Harry, który jest posądzany o bycie dziedzicem Slytherina, musi mierzyć się z plotkami na swój temat i po raz pierwszy przeżywa w Hogwarcie trudny czas, będąc na ustach wielu uczniów. Jest to trudność, którą główny bohater musi pokonać, aby pomyślnie dojść do rozwiązania akcji. Dzięki temu Komnaty Tajemnic nie czyta się już tak beztrosko jako Kamienia Filozoficznego.
Druga ważna kwestia to otworzenie historii głównego antagonisty. Zaczynamy powoli poznawać przeszłość Lorda Voldemorta. Czarny Pan nie jest już jednowymiarowym mordercą, retrospekcja jest czymś na wzór jego portretu psychologicznego, zdradzającego duży intelekt, zmyślność, ale również przebiegłość i absolutną bezwzględność.
Komnata Tajemnic to opowieść bardzo dynamiczna niemal przez cały czas. Najmniej porywającym fragmentem jest przyjęcie z okazji rocznicy śmierci Prawie Bezgłowego Nicka, choć właśnie w tym fragmencie dociekliwi otrzymują informację, dzięki które mogą umiejscowić w czasie wydarzenia z całej historii, a nawet określić rok urodzenia Harry’ego. Niezbyt wiele dzieje się też w rozdziale poświęconym pobytowi Harry’ego w Norze, jednak opis czarodziejskiego domu niebywale pobudza wyobraźnię. Poza tym każdy fragment to dawka naprawdę dynamicznej przygody, ciekawych zwrotów akcji czy nawarstwiających się pytań i tajemnic.
Trudno mi wskazać słabe punkty drugiej części serii o Harry Potterze. Nie jest nim nikła zawiłość fabuły w porównaniu do choćby Czary Ognia czy Insygniów Śmierci. Drugi tom to wciąż książka dla rówieśników głównego bohatera i jeśli wziąć to pod uwagę przy ocenie, to i tak można dojść do wniosku, że jest wystarczająco złożona.
Nie nazwę słabym punktem również Zgredka, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że postać ta jest szyderczym żartem ze strony autorki. Dlaczego? Zgredek wyrasta na jeden z symboli tej książki. Pojawia się kilka razy, uchyla rąbka tajemnicy, zapowiada pewien obrót wydarzeń. To właśnie Zgredek pojawia się obok Harry’ego, Rona i Hermiony na plakacie filmowym czy okładce wydań DVD i VHS. Tak – gdyby w Familiadzie padło padło pytanie o najbardziej charakterystyczne elementy lub postaci z książki Harry Potter i Komnata Tajemnic, to daję głowę, że spora liczba ankietowanych wskazałaby właśnie domowego skrzata.
Problem w tym, że Zgredek nie odgrywa w Komnacie Tajemnic żadnej roli.
- Odwiedza Harry’ego przy Privet Drive 4, żeby ostrzec go, by nie wracał do Hogwartu – Harry ucieka od Dursleyów latającym samochodem z braćmi Weasleyami.
- Zamyka przejście na Peron 9 ¾ – Harry i Ron lecą do szkoły tym samym samochodem.
- Zaczarowuje tłuczek, aby mocno zranił Pottera podczas meczu quidditcha i skłonił do powrotu do domu – Harry nic sobie z tego nie robi.
- Odwiedza Harry’ego w szpitalu i mówi, że wie wszystko na temat otwarcia Komnaty Tajemnic – bohaterowie książki sami rozwikłują tę zagadkę i rozwiązują problem.
Tak. Dysproporcja pomiędzy obecnością Zgredka w treści a jego znaczeniem dla historii jest kosmiczna, a skrzatowi nie dorównuje w tej dyscyplinie żadna inna postać z serii. Zgredek nie znaczy dla tej książki nic. Może poza tym, że gdyby nie skrzat, Harry miałby trochę mniej przypałów. Jednak nie wpływają one w żaden sposób na przebieg historii.
Harry Potter i Komnata Tajemnic to krótka, ale bardzo wartka i pełna intersujących rozwiązań powieść. Jest mało zawiła, ale nadrabia to właśnie dynamiką. Wyższe miejsce byłoby jednak nieuzasadnione, ponieważ tomy, które umieściłem na podium, pachną już majstersztykami.
Miejsce 3. Harry Potter i Insygnia Śmierci
Uplasowanie w rankingu Insygniów Śmierci wymagało ode mnie sporo przemyśleń. Otóż podobnie jak w przypadku Zakonu Feniksa siódmy tom nie wywołuje na mojej twarzy zbyt wielu rumieńców. Jednak o ile piąta część zapracowuje sobie na to ślamazarnym tempem narracji i dłużyznami, o tyle Insygnia Śmierci są po prostu znakomite. Stąd nie do końca jestem w stanie pojąć, skąd wziął się u mnie ten brak silnie emocjonalnej reakcji na tę książkę.
Może chodzi o to, że jest to nieco inny Potter niż pozostałe części historii. Jak zapewne doskonale wiesz, Harry, Ron i Hermiona po ukończeniu szóstego roku nauki porzucają Hogwart, aby wypełnić misję, którą zostawił im Album Dumbledore – odnaleźć i zniszczyć horkruksy, aby finalnie rozprawić się z Voldemortem. Ich wprawa skutkuje tym, że w książce próżno szukać tego, co w pozostałych sześciu tomach pobudza wyobraźnię i daje pewne poczucie komfortu – opisów ciepłego, przytulnego, przyjaznego Hogwartu, który jest dla Harry’ego prawdziwym domem – nawet pomimo nawarstwiających się z tomu na tom problemów. Być może właśnie sceny przedstawiające zamek i jego okolice są tym elementem opowieści, który pomimo upływu lat wciąż rzuca na mnie z kartek książek uroki.
A może chodzi o to, że przy siódmym tomie czuję już przesyt tą historią? Może siedem książek to już dla mnie za dużo? A może właśnie w okresie czytania ostatniego Pottera pierwszy raz na serio spodobała mi się jakaś dziewczyna i moja uwaga była skierowana właśnie na nią, a nie na młodzieżową książkę o czarodzieju? Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie.
I gdybym tak chciał kierować się w tym rankingu wyłącznie literacką wartością książek o Harrym Potterze, pierwsze miejsce dla Insygniów Śmierci byłoby jak najbardziej możliwe, a drugie w zasadzie gwarantowane. Gdybym jednak sugerował się wyłącznie emocjami i sentymentem, to nie wiem, czy ostatnia część serii nie wylądowałaby nawet na szóstym miejscu, za Kamieniem Filozoficznym. Staram się znaleźć złoty środek. Czytając Insygnia Śmierci dzisiaj, nie jestem w stanie nie docenić tego, jak fantastyczne jest to zakończenie tej cudownej opowieści. Dlatego muszę porzucić swoje osobiste odczucia, puścić w niepamięć bledziuchne rumieńce i jak uczciwy człowiek oddać magikowi co magiczne.
Żeby jakkolwiek usprawiedliwić tę ocenę, pozachwycam się chwilę finałowym tomem serii. Insygnia Śmierci serwują dynamiczną narrację, co chwilę wprowadzają niepokój, nie pozwalają czytelnikowi choćby na moment stracić czujności – podobnie zresztą jak bohaterom książki, którzy nieustannie znajdują się w śmiertelnym zagrożeniu.
Siódmy tom odpowiada na wszystkie pytania, jakie pojawiały się po lekturze poprzednich sześciu książek. Przedstawia historie najważniejszych i tych mniej znanych postaci – Dumbledore’a (przy okazji jego całej rodziny), Grindelwalda, Severusa Snape czy Regulusa Blacka. Stawia w szarym świetle nieskazitelne wcześniej postaci (Dumbledore, Ron i Lupin), pokazuje, że idee mogą przestać znaczyć cokolwiek w przypadku zagrożenia i zastraszenia (Xenofilius Lovegood), a miłość jest naprawdę potężnym rodzajem magii (Narcyza Malfoy okłamująca Voldemorta w Zakazanym lesie). Wreszcie siódma powieść nagradza tych bohaterów, które przez cały cykl solidnie pracowały sobie na uznanie, choć nie zawsze były doceniane (Neville czy Molly Weasley).
Wcześniej pisałem, że wyciągnięcie historii poza mury Hogwartu być może odebrało mi część radości z czytania, ale z drugiej strony odświeżyło to format i nadało narracji żywsze tempo. Insygnia Śmierci stają się dzięki temu pełnoprawną powieścią przygodową, pełną dynamicznej i spektakularnej akcji.
Tło fabularne siódmej części jest bodaj najbogatsze, mimo że jest to książka wyraźnie chudsza od Zakonu Feniksa. Przedstawione historie mogłyby być bazą do napisania scenariuszy filmowych, które prawdopodobnie byłyby lepszą odskocznią do rozbudowy uniwersum niż Fantastyczne zwierzęta. Wystarczy wspomnieć m.in. losy Dumbledore’a, jego bliskich i Grindelwalda; zwracającego się przeciw Czarnemu Panu Regulusa Blacka; Severusa Snape’a, którego wspomnienia Harry ogląda w myślodsiewni; czy wreszcie samego Voldemorta, który przypomina sobie akt mordu na Potterach. Nie są to nudne artykuły prasowe, które Harry czyta na początku Więźnia Azkabanu. W Insygniach Śmierci Rowling wydobyła z tła fabularnego bardzo głębokie pokłady wzruszenia. Opowiedziała je ustami i wspomnieniami innych postaci, które znajdowały się w stanach silnego poruszenia emocjonalnego. Dzięki temu historie te nie nużą, a wręcz jeszcze bardziej podbijają dynamikę tej powieści.
Trzeba wspomnieć też o zakończeniu, które niesie sporo satysfakcji. Z różnych powodów znacznie więcej niż filmowa adaptacja. Nie mogło obejść się bez śmierci lubianych postaci, które otrzymują jednak godną laurkę. Najważniejsze jest jednak to, że otrzymujemy pełny obraz więzi łączącej Harry’ego z Voldemortem. Czarny Pan zostaje całkowicie upokorzony, dziesiątki świadków dowiadują się błędach, jakie popełnił, o jego zatrważającej ignorancji i mocno wątpliwej lojalności jego popleczników. Magia, z którą mamy do czynienia od początku cyklu, przestaje mieć tu charakter wyłącznie praktyczny i ukazuje przed czytelnikami swój mistyczny wymiar.
Nie zdziwię się – i w pełni to uszanuję – jeśli wielu potteromaniaków uplasowałoby właśnie Insygnia Śmierci na szczycie zestawienia. To naprawdę znakomite zakończenie tej kultowej serii. Nie mogłem tego nie docenić.
Miejsce 2. Harry Potter i Książę Półkrwi
Zanim popukasz się w czoło, zastanów się, czy filmowa adaptacja Davida Yatesa przypadkiem nie zdążyła już wyprzeć z Twojej głowy książkowej (czyli oryginalnej!) wersji wydarzeń. Jeśli znasz tylko film lub książka zdążyła Ci już wyparować z głowy, nigdy nie jest za późno, żeby do niej wrócić i zrozumieć, o czym ja tutaj plotę.
Książę Półkrwi to w moim odczuciu znakomita historia. Na pewno jedyna w swoim rodzaju w potterowym uniwersum, bo żadna inna nie aspirowała tak mocno do bycia naprawdę niezłym dramatem psychologicznym. Czy jest lepsza niż Insygnia Śmierci albo Czara Ognia (jeśli udało Ci się uniknąć scrollowania strony i odbierania sobie elementu zaskoczenia, to i tak już wiesz, która część zajmuje pierwsze miejsce). Nie. Ale też nie gorsza. Po prostu zupełnie inna.
Jak mantrę powtarzam, że w tym rankingu kieruję się totalnie subiektywnym odbiorem każdej książki. Księcia Półkrwi czytam za każdym razem z wypiekami na twarzy. Czy ma to związek z kontrastem, jaki występuje między powieścią Rownling a adaptacją Yatesa? Niewątpliwie! Do pewnego stopnia znaczenie ma też to, że Księcia Półkrwi czyta się bezpośrednio po ślamazarnym Zakonie Feniksa. Te pozytywne wrażenia połączone z naprawdę znakomitą historią i trzymającą w napięciu fabułą musiały zaowocować wysoki drugim miejscem.
Trudno mi wskazać słabe strony szóstego tomu. Coś muszę znaleźć. bo jak inaczej uzasadnić zwycięstwo Czary Ognia, skoro tam jakieś minusiki się jednak trafiają? Przyjmijmy, że takim minusikiem może być dominujący mrok. Choć nie aż tak przytłaczający jak w filmie, w którym nawet pocałunek Harry’ego z Ginny wydaje się być kolejnym wymierzonym w niego ciosem, a nie najszczęśliwszą chwilą w jego dotychczasowym życiu. Książę Półkrwi to nie jest wesoła książka i na pewno nie jest tym tomem Harry’ego Pottera, po lekturze którego można się rozmarzyć o otrzymaniu listu z Hogwartu, uczęszczaniu na magiczne zajęcia czy eksplorowaniu zamku pełnego tajemnic.
Harry Potter i Książę Półkrwi to najbardziej kafkowska opowieść z całej serii. Główny bohater mierzy się z przeciwnościami bombardującymi go dosłownie z każdej strony. Co więcej, zaczyna mu brakować oparcia w przyjaciołach i mentorach. To bardzo trudna historia, w dodatku skonstruowana tak, że można odnieść wrażenie, że sama Rownling zwyczajnie znęca się nad Harrym. Zostańmy przez chwilę przy problemach, z którymi mierzy się Harry w Księciu Półkrwi.
- Chłopiec musi oswoić się ze śmiercią Syriusza, za którą jest w pewnym stopniu odpowiedzialny i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- Lord Voldemort i jego poplecznicy zaczynają siać coraz bardziej bezwzględny terror, a sam Harry staje się ich najważniejszym celem.
- Ministerstwo Magii szuka wizerunkowego wsparcia w Wybrańcu, czym chce zatuszować swoją nieudolność w stawianiu czoła Voldemortowi.
- Harry zaczyna odczuwać coraz mniejsze zrozumienie swoich przyjaciół, którzy powątpiewają w jego podejrzenia co do knowania Dracona Malfoya przy wielce prawdopodobnej pomocy Snape’a.
- Obowiązki związane z nauką i pełnieniem funkcji kapitana drużyny quidditcha nie są może najistotniejsze dla fabuły, ale są dla Harry’ego kolejnym ciężarem.
- Harry dostaje od Dumbledore’a trudne zadanie wyciągnięcia od Slughorna kluczowego wspomnienia dotyczącego przeszłości Voldemorta.
- A skoro przy Dumbledorze jesteśmy, to trzeba przypomnieć o tym, jak wiele razy lakonicznie zbywał Harry’ego, który – nie bezpodstawnie – próbował przekonać go o nieczystych zamiarach Malfoya i Snape’a.
Nie bez kozery zostawiłem ten punkt na koniec listy. Teraz, kiedy doskonale pamiętamy już całą historię – czy to z książki, czy z filmu – jesteśmy w stanie zrozumieć motywacje dyrektora, ponieważ wiemy, do czego dążył. Spróbujmy sobie jednak przypomnieć pierwsze czytanie Księcia Półkrwi, kiedy to zakończenie całej historii pozostawało wyłącznie w sferze domysłów.
Harry gromadzi coraz więcej przesłanek ku temu, że Severus Snape może służyć Voldemortowi. Wie, że jego najbardziej znienawidzony nauczyciel był śmierciożercą i ma na lewym przedramieniu wypalony mroczny znak. Jest świadkiem rozmowy Snape’a z Malfoyem, w którym nauczyciel oferuje Draconowi pomoc. Dociera do niego informacja o sprzeczce Snape’a z Dumbledorem, a finalnie dowiaduje się, że to właśnie Snape zdradził Voldemortowi część treści przepowiedni Trelawney, która skłoniła czarnoksiężnika do podjęcia próby zamordowania Harry’ego i jego rodziców. Tymczasem za każdym razem Dumbledore zdawkowo zbywa Harry’ego, nie zdradzając chłopcu choćby krzty prawdy. Jak bardzo irytujące i frustrujące musi być to dla głównego bohatera, a tym samym samego czytelnika.
Między innymi to sprawia, że pomimo iż Książę Półkrwi nie zachwyca tempem narracji, książkę czyta się po prostu znakomicie. O ile Insygnia Śmierci oferują dużo akcji i przygodę rodem z westernu, o tyle szósty tom to może nieco mniej dynamiczna, ale najbardziej dojrzała, wymagająca psychologiczna historia. Do tego okraszona odkryciem tajemnicy głównego antagonisty i dość wyraźnie zakreślonym wątkiem dojrzewania bohaterów (tak, te wątki miłosne – tutaj dawkowane odpowiednio, w filmie nie tyle wysunięte na pierwszy plan, co wręcz żenująco ubarwione).
Jeśli zatem patrzysz na szóstą część cyklu przede wszystkim przez pryzmat filmu, gorąco polecam – spraw sobie tę przyjemność i przypomnij sobie książkę lub przeczytaj ją po raz pierwszy. W moim odczuciu jest to niekwestionowany wybór na podium.
Miejsce 1. Harry Potter i Czara Ognia
A więc wszystko jasne – Harry Potter i Czara Ognia to w mojej opinii najlepsza część siedmioksięgu J.K. Rowling. Jest tu wszystko – dużo akcji, plot twisty, rozbudowane tło fabularne, ciekawie napisane postacie, groza, intryga. Czwarty tom czyta się znakomicie, a słabych punktów jest tu naprawdę niewiele. Na początek weźmy na tapet drobne minusy Czary Ognia, aby później móc już tylko zachwycać się tą naprawdę świetnie napisaną książką.
Po pierwsze, nieco przynudny rozdział poprzedzający finał mistrzostw świata w quidditchu – ten poświęcony przedstawieniu postaci Bartemiusza Croucha i Ludona Bagmana. O ile ci dwaj bohaterowie wnieśli do powieści naprawdę dużo, o tyle można było zapoznać z nimi czytelników przy okazji innych wydarzeń, bez poświęcania temu osobnego rozdziału.
Po drugie – co jest niezmiernie zaskakujące – właśnie w Czarze Ognia przydarzyło się, że filmowcy chyba mieli lepszy pomysł na pewne fabularne rozwiązanie niż autorka książek. Chodzi o przekazania Harry’emy skrzeloziela przed drugim zadaniem Turnieju Trójmagicznego. Rozwiązanie zaproponowane przez Rowling to po prostu deus ex machina – ot, nagle pojawia się Zgredek, który przez cały czas w ukryciu czuwał nad Harrym, by w ostatniej chwili podać mu na tacy gotowy sposób na spędzenie godziny pod wodą. Tymczasem w filmie Harry otrzymuje skrzeloziele od Neville’a, który dowiedział się o nim z książki pożyczonej od podszywającego się pod Alastora Moody’ego Barty’ego Croucha Juniora. I choć wciąż jest to rozwiązanie, które spada na niego niespodziewanie, to taki bieg wydarzeń jeszcze mocniej podkreśla, jak wybitnie przemyślana była intryga śmierciożercy. Dodatkowo, oddaje nieco zasług Neville’owi, który wreszcie zaczyna być docenianym bohaterem. Gdyby tylko to rozwiązanie przenieść na karty powieści, Czara Ognia byłaby perfekcyjna.
I na tym koniec, serio. Co ze stowarzyszeniem WESZ – zapytasz. Czy to aby przypadkiem nie kolejna przynudna dłużyzna? Nie. Jest to bardzo ciekawie przedstawiona skaza na społeczeństwie czarodziejskim. Troska Hermiony o skrzaty domowe otwiera przed czytelnikiem szerszą perspektywę patrzenia na uniwersum. Czarodziejocentryzm (jeśli tak możemy nazwać postawę, zgodnie z którą żyje większość społeczności) jest w dodatku pewnym tłem, na którym zbudowana jest również charakterystyka Harry’ego. Wszak właśnie dzięki swojej empatii wobec innych magicznych istot Harry w Insygniach Śmierci otrzymuje pomoc od Gryfka w zdobyciu jednego z horkruksów.
Mimo ponad 750 stron objętości Czara Ognia niemal ani przez chwilę nie nudzi (może z wyjątkiem wspomnianego rozdziału z Crouchem i Bagmanem). Oprócz dynamicznej akcji, w której centrum znajduje się główny bohater, otrzymujemy szereg rozbudzających ciekawość scen przedstawionych z inne perspektywy, które wprowadzają naprawdę dużo świeżości do narracji. Już na początku Rowlig opowiada o knuciu planów przez Voldemorta, których naocznym świadkiem jest mugolski dozorca jego rodzinnego domu. Wiele wyjaśnia się również w snach Harry’ego czy w wydarzeniach, które obserwuje on w myślodsiewni Dumbledore’a. Dynamikę książki budują oczywiście pełne akcji zadania Trunieju Trójmagicznego, przerażający opis lekcji, na której fałszywy Moody demonstruje uczniom zaklęcia niewybaczalne, powrót Voldemorta do żywych czy konsekwencje publikacji Rity Skeeter. Od początku do końca Czarę Ognia czytam z wypiekami na twarzy. Jest to ta książka z serii, która absolutnie uzależnia i zagina czasoprzestrzeń. Żaden moment nie jest odpowiedni, by ją odłożyć i iść spać. Głód dalszego czytania nie pozwala zasnąć czy skupić się na czymś innym. Żeby uwolnić się od Czary Ognia, trzeba ją po prostu skończyć.
Czara Ognia – o czym już wspominałem – wyprowadziła wydarzenia na szerokie wody. Akcja nie dzieje się już wyłącznie w Hogwarcie czy tam, gdzie akurat znajduje się Harry. Mamy bowiem knującego w domu swoich rodziców Voldemorta. Mamy Barty’ego Croucha Juniora, który wyczarowuje mroczny znak na niebie po finałowym meczu mistrzostw świata w quidditchu, a następnie atakuje Szalonookiego i kradnie mu tożsamość, dowiedziawszy się, że ten zostanie nauczycielem w Hogwarcie. Mamy przecież decydentów organizujących Turniej Trójmagiczny, po werdykcie których wrobiony w udział w Turnieju Harry nie mógł z niego zrezygnować. Rowling rozszerzyła świat czarodziejów poza Wielką Brytanię – nie tylko wprowadzając do powieści uczniów innych szkół magii i czarodziejstwa, ale też opowiadając o pochodzących z różnych kontynentów drużynach biorących udział w mistrzostwach świata w quidditchu. Wcześniej niemalże można było odnieść wrażenie, że świat przedstawiony w całej historii ogranicza się do osi Privet Drive 4–ulica Pokątna–pociąg–Hogwart. Czara Ognia dobitnie pokazuje, że czarodziejski świat obejmuje cały glob.
Przez niemal całą książkę czytelnik jest przekonany, że nauczycielem obrony przed czarną magią, jest były auror Alastor „Szalonooki” Moody. Dopiero na końcu okazuje się, że podszywa się pod niego śmierciożerca Barty Crouch Junior. Kiedy pod wpływem działania eliksiru prawdy wyznaje, kim w rzeczywistości jest, wracamy pamięcią do początkowych fragmentów powieści. Prześledźmy to po kolei: najpierw dostajemy relację z napaści na aurora, zlekceważonej przez innych bohaterów ze względu na obsesje Moody’ego (oho, ta postać odegra tu jakąś rolę), później Moody zostaje nauczycielem (aha, czyli tak go autorka wprowadziła do uniwersum), następnie Moody realnie wspiera Harry’ego w przejściu przez Turniej Trójmagiczny (to naprawdę ważna postać, nieoczekiwany sprzymierzeniec, lubię go!), a na końcu okazuje się, że właśnie po rzeczonej napaści Crouch Junior zaczął pić eliksir wielosokowy z włosami Szalonookiego (o ja cię kręcę, ale plot twist!). To właśnie ta intryga buduje de facto akcję całej powieści. Zaskoczenie sięga zenitu, a opowieść Croucha Juniora należy do najbardziej fascynujących podłoży fabularnych w całej serii.
Naturalnym skutkiem rozbudowy świata, ale też samej obszerności książki, jest wprowadzenie nowych bohaterów. W Czarze Ognia niemal każda z nowych postaci jest przynajmniej ciekawa, o ile nie naprawdę doskonale skonstruowana.
- Bartemiusz Crouch – przedstawiony jako niezłomny, twardy i bezwzględny szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Okazuje się jednak, że jest to człowiek cały czas mierzący się ze swoją przeszłością, która zamyka go w błędnym kole podejmowania kolejnych złych decyzji, mających fatalne konsekwencje.
- Rita Skeeter – bardzo stereotypowe przedstawienie dziennikarskiej hieny. Postać jest jednak niezwykle barwna i charyzmatyczna, a także realnie wpływa na wydarzenia i relacje między bohaterami.
- Ludo Bagman – wyjęty z realnego życia polityk, karierowicz, narcyz i tchórz, który podejmuje nieodpowiedzialne działania, a następnie ucieka przed ich konsekwencjami.
- Cho Chang – chociaż pojawia się w Więźniu Azkabanu, to właśnie w Czarze Ognia staje się naprawdę istotną postacią dla całej serii. Nie chodzi tu nawet o jej konkretne czyny, ale o to, że właśnie ona jest dla autorki punktem zaczepienia, który pozwala wprowadzić do opowieści o dorastających nastolatkach wątek, bez którego trudno sobie taką opowieść wyobrazić, czyli zauroczenia, romanse i miłosne rozczarowania.
- Bill i Charlie Weasleyowie – w filmie Billa poznajemy dopiero w siódmej części, natomiast Charliego filmowcy w ogóle nie raczyli nam przedstawić. Tymczasem dwaj najstarsi bracia Rona wprowadzają do historii dużo pozytywnej energii.
- Barty Crouch Junior – fanatyk i oddany sługa Voldemorta, którego przejście na złą ścieżkę jest umotywowane brakiem miłości i troski ze strony ojca oraz ogromną presją nakładaną na syna. Tragiczna postać, która obrazuje to, do czego prowadzą osamotnienie i niezrozumienie.
Jakby tego było mało, dostajemy dużo bardziej rozbudowane portery doskonale znanych już postaci. Wystarczy wspomnieć o Ronie, który – jak się okazuje – od początku musi radzić sobie z dominującą rolą Harry’ego; Hermionie, której odpowiedzialność i empatia pozwalają jej stawić czoła tematom tabu; Hagridzie, którego pochodzenie i tajemnica z dzieciństwa zostają odkryte.; Snapie, o którym dowiadujemy się, że służył w przeszłości Voldemortowi.
Największą zmianę – może nie w samej postaci, a w sposobie jej postrzegania – wnosi odkrycie tajemnicy losu rodziców Neville’a. Łatwo się domyślić, że chłopiec wychowywany przez despotyczną babcię i stale mający kontakt z rodzicami doprowadzonymi torturami do utraty zmysłów może mieć problemy z samooceną, pewnością siebie czy relacjami społecznymi. O ile do tej pory Neville mógł wzbudzać politowanie czy nawet irytować swoją nieporadnością, o tyle od momentu, w którym Harry dowiaduje się prawdy ze wspomnień Dumbledore’a, postać wzbudza w czytelnikach przygnębiającą wręcz przykrość, realne współczucie i poczucie niesprawiedliwości.
Celowo nie wymieniłem pozostałych uczestników Turnieju Trójmagicznego (Cedrik Diggory nie jest zupełnie nową postacią, gdyż został już wspomniany w Więźniu Azkabanu). Oni akurat nie wnoszą do powieści zbyt dużo. Stanowią po prostu tło i uzupełnienie fabuły, jednak sami z siebie nie rozwijają jej i nie popychają do przodu. Realny wpływ na wydarzenia mają natomiast postacie, które wymieniłem w liście.
Zmierzając ku końcowi, nie można zapomnieć o szokującej i przerażającej scenie odrodzenia się Lorda Voldemorta, której towarzyszy śmierć niewinnego Cedrika Digorry’ego. Właśnie ten moment odbieram jako symboliczną kurtynę dzielącą Harry’ego Pottera dla dzieci od opowieści, w której dojrzalszy czytelnik musi mierzyć się z ciągłym zagrożeniem, niepewnością, niepokojem, psychologicznymi rozterkami, narastającą przemocą czy coraz częściej obecną w historii fizyczną śmiercią. Choć nie podzielam opinii, jakoby scena odrodzenia się Voldemorta miała promować okultyzm, to jednak ze względu na to, jak jest odważna, brutalna i przerażająca, jestem w stanie zrozumieć, że u co wrażliwszych osób może wywoływać zgorszenie.
Lord Voldemort odzyskuje moc, co zapowiada wprost – w następnych tomach będzie się działo. Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy mogą też z zachowania Korneliusza Knota w finałowej scenie z Bartym Crouchem Juniorem wywnioskować, że Czarny Pan nie będzie jedynym problemem, z którym będą mierzyli się Harry i jego sprzymierzeńcy. Czara Ognia bardzo szeroko otwiera furtkę do zupełnie odmienionej wersji historii o młodym czarodzieju. To świetnie napisana książka, pełna akcji, intryg, tajemnic i rozwiązań oraz ciekawych postaci, a przy tym stanowiąca potężny punkt zwrotny całej historii. Ja dodatkowo miałem to szczęście czytać ją jako niespełna dziesięciolatek, więc to wszystko trafiało we mnie ze zwielokrotnioną siłą. Czara Ognia to dla mnie niekwestionowany numer jeden wśród potterowskich książek!
Podsumowanie
Podzielasz moje wrażenia o kolejnych książkach z serii o Harrym Potterze? A może Twój osobisty ranking wygląda dokładnie odwrotnie? Chętnie poznam Twoją opinię – napisz w komentarzu, która z książek zrobiła na Tobie największe wrażenie, do której masz ogromny sentyment, która najmocniej Cię wciągnęła, a do której wracasz najmniej chętnie.
A może plusy Zakonu Feniksa przewyższają w Twojej opinii jego mankamenty? Pamiętasz jeszcze książkową wersję Księcia Półkrwi? Jeśli tak, to czy zgadasz się z moją opinią, że jest naprawdę znakomita i najbardziej ze wszystkich oberwała od filmowców?
Niech każdy cieszy się Harrym Potterem tak, jak lubi. A kto nie lubi, to niech nie czyta i nie ogląda. Po to tyle wszystkiego mamy, żeby każdy znalazł coś, co go wciągnie.