pierwsza komunia pierwsza trauma

“Pan Jezus już się zbliża”. Pierwsza komunia – pierwsza trauma

Dzieci boją się Pierwszej Komunii. Jeśli myślisz, że czują podekscytowanie i wzruszenie, to mocno się nad tym zastanów. Szczególnie, kiedy przygotowujesz swoje dziecko do tego sakramentu.

Maj – miesiąc komunii

W okolicach maja zeszłego roku wiele studentek z grupy mojej siostry (studiuje zaocznie i zdalnie, więc zdarzało mi się słuchać czasami jej wykładów) prosiło o usprawiedliwienie nieobecności na zajęciach, ponieważ ich dzieci lub chrześniaki szły do Pierwszej Komunii. Wykładowcy zwykle nie robili żadnej z nich pod górkę, a jedna z profesorek wręcz wyganiała dziewczyny z zajęć. Jednak zanim pozwoliła im odejść, rozpływała się nad tym, jak bardzo wzruszający i ważny jest to dzień. Za każdym razem zaczynała opowiadać o swoim wzruszeniu, kiedy do Pierwszej Komunii szły jej dzieci, później dość naturalnie przypisywała te emocje właśnie swoim dzieciom, żeby wreszcie zatrzymać się na stłoczonych w kościelnych ławkach rzeszach dzieciaków, które według niej też miały czuć się jak wniebowzięte, bo zaraz „przyjmą Pana Jezusa do swoich serduszek”. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zapytała któreś dziecko, co naprawdę wtedy czuło.

Gdyby to zrobiła, zapewne usłyszałaby to, chciałaby usłyszeć. Pytanie z pewnością brzmiałoby bardzo sugestywnie, a dziewięcio-, dziesięciolatkowie nie tylko baliby się odpowiedzieć przecząco, ale po prostu nie umieliby tego zrobić, bo sami nie do końca rozumieją, co się wokół nich dzieje i dlaczego musi tak być.

I ty, stara krowo, śmiesz się nazywać pedagogiem?

Pierwsza Komunia – jeden słuszny obraz

Nie bez przyczyny opisałem, jak wzruszenie pani wykładowczyni w jej opowieściach stawało się wzruszeniem najpierw jej dzieci, a później wszystkich, które miały pierwszy raz w życiu przystąpić do tego sakramentu. Jako osoba, która liznęła w swoim życiu nieco zagadnień z nauk o komunikowaniu, widziałem gołym okiem, że rzeczona pani wypracowała sobie własny obraz tego wydarzenia i założyła, że każda inna osoba musi odbierać to dokładnie tak samo – nieważne, czy miała być to matka dziecka, które idzie do Pierwszej Komunii, jego babcia, ciocia, starsze rodzeństwo, ksiądz, kościelna organistka czy wreszcie te biedne dzieci, których życia miały się zaraz w ten niezwykle wzruszający sposób odmienić.

Niestety w ich głowach kotłują się znacznie inne myśli. Wiem, bo niestety dobrze to pamiętam.

„Pan Jezus już się zbliża…”

Idziesz za szybko. Idziesz za wolno. Trzymaj te złożone dłonie pionowo. Nie odchylaj ich tak od klatki piersiowej. Trzymasz świecę za nisko. Trzymasz świecę za wysoko. Trzymasz świecę krzywo. W ogóle Cię nie słychać, jak śpiewasz. Pewnie nie nauczyłeś się słów na pamięć. Siedzicie za blisko siebie. Siedzicie za daleko od siebie. Krzyżujesz kciuki. Masz je trzymać równolegle. Nie wystawiaj tak języka, kiedy ksiądz Ci daje komunię.

Tego dzieci słuchają przez kilka miesięcy na próbach. Najgorsze jest to, że ksiądz każe iść pomału, katechetka prawie stać w miejscu, a matka tego jednego chłopaka sabotuje ich obojga, bo uważa, że po jej myśli jest najlepiej. Kiedy już usiądziesz w ławce i klękasz, żeby pokazać, jak będziesz się modlić po tym, jak pierwszy raz „przyjmiesz Pana Jezusa do swojego serduszka”, podchodzi do Ciebie od tyłu i szepce do ucha, że jesteś jakiś nie teges, dlaczego robisz jakieś cyrki, masz iść normalnie.

I myślisz sobie: kurczę (ups, mam grzech, ale „kurczę” to chyba lekki? Tak lekki, na pewno.), co z tym Panem Jezusem? Skoro jest taki dobry i kocha wszystkich, to chyba nie porzuci mnie, bo za wolno szedłem i skrzyżowałem kciuki przy składaniu rąk do modlitwy? A może jednak? Przecież mama tego jednego chłopaka tak się zdenerwowała, że chyba naprawdę musiałem zrobić coś złego. Ale w tych wszystkich piosenkach, które znam na pamięć, on jest taki dobry. Może trzeba mu to udowodnić? Może trzeba mu pokazać, jak bardzo się go kocha? Nie wiem, czy dam radę. Inni chyba radzą sobie lepiej.

Po pierwszej spowiedzi, dzień przed Pierwszą Komunią, słyszysz, że masz nic nie robić. Nie oglądaj telewizji, nie graj w gry, a już broń Boże nie wychodź na podwórko. Pewnie się pobijesz, będziesz przeklinać, bawić się w Spider-Mana albo inne głupoty. I zgrzeszysz, zgrzeszysz na pewno, ty grzeszny, zły dzieciaku! A przecież jutro nawiedzi Cię Pan Jezus. I jak ty chcesz go przyjąć do takiego grzesznego serca?

Na uroczystości jakoś idzie. Schody zaczynają się po południu. Przychodzisz znowu do kościoła, na rozdanie pamiątkowych obrazków, zrobienia zdjęcia. I ustawiają was do grupowego pod drzwiami do kościoła. Słońce wali w oczy niemiłosiernie, jakby te drzwi były jedynym punktem na całej planecie, na które padają promienie. Ktoś nie wytrzymuje i mruży oczy. Drugi, trzecia, czwarta, piąty to samo. Szósty ma najgorzej, bo przysłonił oczy dłonią. I suszenie głowy od każdego, bo dopiero co Pierwszą Komunię wzięli, a nie mogą chwilę wytrzymać bez mrużenia oczu. Od księdza, od katechetki, od organistki, od starych, którym narobił takiego wstydu. Tylko nie od fotografa, bo on robotę zrobił. On tylko patrzy na was jak na intelektualne ameby. A Ty masz te dziewięć czy dziesięć lat, i zastanawiasz się, dlaczego nie można było się ustawić gdzieś indziej (a przecież nie brakuje na terenie kościoła ładniejszych miejsc niż te drzwi) albo poczekać dziesięć minut, aż słońce się ruszy. Ale nie pytasz o to nikogo, bo nie masz pewności, czy to nie grzech, a wiesz, że opieprz dostałbyś na pewno.

Szanowna Pani Profesor…

… właśnie tak wzruszają się „małe aniołki, które zaraz przyjmą Pana Jezusa do swoich serduszek”. Właśnie to czuje i to myśli większość dzieci, które przez wiele miesięcy są tymi nieludzkimi metodami przygotowywane do Pierwszej Komunii. I właśnie to by Pani powiedziały, gdyby tylko nie bały się zadawać pytań i gdyby same rozumiały, co dzieje się wokół nich i w ich głowach. Dla Pani, jako pedagoga, nie powinno być większej wartości niż dobro dziecka. Może mówi Pani, że tak jest, może nawet Pani tak myśli. Ale proszę przejrzeć na oczy.

Komunijny terror

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że polskie dzieci komunijne czują dokładnie to samo, co dzieciaki trenujące skoki do wody w Chinach lub ćwiczące balet w kraju, którego nazwy nie wolno wymawiać. Ale tak. To jest ten sam mechanizm. Po prostu jego skala nie jest tak ekstremalna. Uroczystości pierwszokomunijne to festiwal fanaberii dorosłych. Fanaberii i oczekiwań, od których nie zależy zupełnie nic. Wynika tyle, że straumatyzowane dzieci tracą pewność siebie i stają się uległe. Rozumieją z tego festiwalu niewiele, a dopytać nie mają kogo. Bo kogo? Księdza, który wypomni im grzeszność i zagrozi, że nie dopuści do Pierwszej Komunii? Katechetki, która po usłyszeniu wątpliwości z ust dziecka zamarzy o byciu zakonnicą z XIX-wiecznego sierocińca, okładającą niegrzeczne dzieci dyscypliną (i przy okazji stanie się to jej fantazją seksualną)? Kogoś w szkole, która jest temu wszystkiemu podporządkowana? Rodziców, którzy prędzej zaakceptują najgorsze rozrabiactwo niż najdrobniejsze choćby wychylanie się z szeregu?

Nie. Wielomiesięczne zastraszanie i ustawianie w szeregu, zniechęci je do zadawania jakichkolwiek pytań.

Oby tak dalej

Serio, oby tak dalej. Mówię to zupełnie bez ironii. Zależałoby mi na państwie świeckim i Kościele, którego nie ma w przestrzeni publicznej. A czym innym może on lepiej odstręczyć od siebie ludzi niż traumatyzowaniem od dzieciństwa? Może jednak z dwa kolejne pokolenia Polaków to właściwa ofiara za wolne od narzucającego swoją ideologię Kościoła społeczeństwo?

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *