koncerty na juwenaliach

Juwenaliowcy – czyli jaka jest lub nie jest polska młodzież rockowa oraz… jak można na niej zarobić?

§1

Ten tekst ma charakter żartobliwy i nie ma na celu nikogo obrazić. Opiera się o obserwacje własne oraz wiedzę autora, jednakże jest konfabulowany i sam w sobie stanowi hiperbolę.

§1,5

Juwenaliowcy są i to jest fakt niezaprzeczalny, choć ich obraz został w tym skarykaturalizowany. A jeśli, mimo zapewnień autora, poczują się tym tekstem urażeni, będzie to znaczyło tyle, że jest w nim więcej prawdy, niż sam autor zakłada.

§2

Nonsensopedyczna narracja jest formą treningu. Ostatni tekst na tym blogu pojawił się pod koniec maja br., a od tamtej pory autor intensywnie oddawał się pracy copywritera, która – wbrew powszechnej opinii – skutecznie zabija kreatywność. Stąd też decyzja, by wreszcie wykonać mały stretching wypowiedzi pisemnej.

Jest kwiecień 2016 roku. Mój przyjaciel ma problemy z dziewczyną. A w zasadzie to ma problemy ze sobą i to one przekładają się na problemy z dziewczyną. Nie martwcie się. Chłopak się ogarnął, oświadczył i ożenił (czy możemy mówić o zjawisku „3 O”?). W każdym razie poczułem się zobowiązany. Zaproponowałem mu wypad na weekend, chciałem go posłuchać, pogadać z nim, ewentualnie obudzić strzałem w pysk. Jako że graliśmy wtedy razem w zespole rockowym, zaproponowałem Kraków i (chyba) juwenalia którejś uczelni – przegląd młodych kapel i Myslovitz jako gwiazda wieczoru.

Sprawy zaczęły się układać po naszej myśli jeszcze przed wyjazdem. Już we Wrocławiu zaczął lać deszcz. Lał na Opolszczyźnie. Lał na Śląsku. W Krakowie constans. Oznaczało to, że mogliśmy z czystym sumieniem siedzieć w knajpie. I tak byśmy siedzieli, ale gdyby słońce pięknie świeciło, moglibyśmy przynajmniej odrobinę ugiąć się pod ciężarem wyrzutów sumienia, że nie zwiedziliśmy choćby kawałka tego pięknego miasta.

Wypiliśmy po kilka piw i po dwa drinki (miało być po jednym, ale wzięliśmy po dwa, żeby każdy postawił kolejkę – kumple zwykle piją parzyście właśnie z tego powodu). Po drodze do klubu Kwadrat zatrzymaliśmy się na chwilę w Akademii Górniczo-Hutnicznej. Zwiedziliśmy kilka korytarzy, zanim udało nam się znaleźć kibel. Czyli jednak coś w tym Krakowie zobaczyliśmy.

Na miejscu nic nie zapowiadało, że tego dnia niczym profesor biologii odkryję i dokładnie sklasyfikuję nieznany dotąd gatunek. Zaczęliśmy od piwa, potem było piwo i pierwsze koncerty. A potem przerywnik – zabawa w „Jaka to melodia”. Ośmielony alkoholem (to dlatego musiałem rozpisać historię całej wycieczki – żeby uświadomić czytelnika, że piw było dużo i miały kluczowe znaczenie dla dalszego ciągu wydarzeń) zgłosiłem się i stanąłem na scenie jako jeden z bodajże piątki uczestników. Przyjaciel, jak to przyjaciel, sugerował, żebym tego nie robił. To naprawdę jest dobry przyjaciel.

Disc Jockey (jeśli ktoś nie wie – bo ja przez długi czas nie wiedziałem – od tego wziął się skrót „DJ”) odtworzył po kilka nutek ze dwóch, trzech utworów. Albo nie zdążyłem pierwszy podnieść ręki, albo nie znałem tytułu. Wreszcie jest. Znam! Wyrwałem pijaną rękę do góry i dostałem do niej mikrofon, po tym jak już ją opuściłem. Przez te piwa i – nie ukrywam – odrobinę stresu zapomniałem, że hit zespołu Hey nie nosi tytułu „Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości”, ale „Moja i twoja nadzieja”. Usłyszałem jakieś śmiechy. Zdziwiłbym się, gdyby ich nie usłyszał. Przeciwnicy zgadywali kolejne utwory, a ja się spóźniałem z podniesieniem ręki i ciągle miałem zerowy dorobek punktowy.

Usłyszałem charakterystyczny gitarowy wjazd. Jest! Tym razem wiem! Zrehabilituję się, potem zgadnę jeszcze dwa i przejdę do drugiej rundy. „Stairway to Heaven”, powiedziałem. Tego było za wiele.

Usłyszałem ryk. W powietrzu zaroiło się od uniesionych pięści, z których jak zaczarowane powyrastały pochodnie, widły i dzidy z zaostrzonymi grotami. Tym razem nie była to jednak salwa śmiechu, ale ryk złożony z nieartykułowanych dźwięków w jakimś dziwnym, jakby prehistorycznym języku. Nie znałem tej mowy, ale na pewno musi być ona zakorzeniona głęboko w ludzkim DNA, bo od razu zrozumiałem, że krzyczą do mnie: „Wypierdalaj, pedale!”.

Po tym wydarzeniu zacząłem baczniej obserwować organizmy pojawiające się na koncertach rockowych, szczególnie tych darmowych, ewentualnie za kilka dych. Moje baczne obserwacje wreszcie pozwoliły mi sklasyfikować homo iuvenaliovensis, czyli  juwenaliowca.

***

Samiec to Łukasz. Zauważa się dwa typy osobników tej płci – z fryzurami „na samuraja” lub „na Jamesa Hetfielda z początków Metalliki”. Łukasze noszą czarne adidasy, brudne jeansy (to zapewne substytut jeansów poszarpanych – fabrycznie poszarpanych nie kupią, bo to pedalskie, więc zanim spodnie poszarpią się w wyniku eksploatacji, Łukasze obniżają ich atrakcyjność niepraniem), czarną koszulkę z polskim zespołem rockowym (najczęściej są to zespoły Kult, Luxtorpeda albo Pidżama Porno), a na niej flanelkę lub denimową kurtkę[1].

Samica to Aśka. Aśka jest barokowo blada, ma rude włosy i obfity biust. Bardzo obfity i również barokowo blady. Nosi czarne trampki do kostek popisane szkolnym korektorem do długopisu, jeansowe rurki i T-shirty z tymi samymi zespołami co Łukasz, jednakże z głębokim dekoltem, który odsłania jej obfity i blady biust. Być może to właśnie te cechy są źródłem zdrowotnych właściwości  biustu Aśki (jest to póki co hipoteza, bowiem nie dowiedziono tego jeszcze w żadnych naukowych badaniach) – kiedy Łukasz oberwie w pogo po ryju, nurkuje twarzą w biuście swojej Aśki, by po kilku minutach zupełnie cały i zdrowy wrócić do tańca.

Łukasze chodzą na juwenalia, wrocławską 3-majówkę, koncerty z serii wRock For Freedom i oczywiście jeżdżą na Pol’and Rock, który jeszcze przez wiele lat będzie w świadomości większości populacji (nie tylko ich) Woodstockiem. Chodzą na te imprezy, żeby usłyszeć po raz setny te same zespoły, o dziwo zawsze są tak zachwyceni, jakby słyszeli je po raz pierwszy. Nieco zaskakujący jest fakt, że kiedy organizatorzy tychże imprez ogłaszają artystów kolejnych edycji, juwenaliowcy wydają się być autentycznie zaskoczeni, że Kult i Pidżama Porno zagrają tam już ósmy rok z rzędu, a w sumie dwudziesty raz. Tryskające z nich wówczas radość i ulga odczuwalne są również przez niejuwenaliowców. Osobniki opisywanego gatunku muszą najwyraźniej charakteryzować się wysokim stopniem lękowości, gdyż zdarzające się sporadycznie absencje tych zespołów na ich ulubionych festynach[2] najwyraźniej wystarczają, by co roku odczuwali duży niepokój o powtórkę.

Na koncertach homo iuvenaliovensis wykazują dwojakie zachowanie. Powszechnym, również wśród osobników spoza gatunku, jest słuchanie występów artystów, picie piwa, palenie papierosów i udział w tańcu pogo. Zachowaniem charakterystycznym dla juwenaliowców jest natomiast leżenie w pozycji opartej drzewo lub ściany wewnątrz hali widowiskowej (w takich wypadkach to zwykle Aśka jest wtulona w Łukasza) i udawanie naćpanych. Istnieje hipoteza zakładająca, że rywalizują w ten sposób ze sobą o to, kto lepiej odwzorowuje naćpanego Ryśka Riedla.

Społeczności juwenaliowców wykazują charakter plemienny – stąd też ich specyficzna mowa, należąca do rodziny języków prehistorycznych oraz wyrastające z rąk pochodnie i widły, które ukazują się, kiedy w ich mniemaniu ktoś spoza gatunku nie okaże wystarczającego w ich mniemaniu szacunku dla tego, co jest im bliskie. Pomimo deklarowanej tolerancji i akceptacji wszelkich odmienności, w ich grupach trudno jest dostrzec osobniki spoza gatunku. Homo iuvenaliovensis często mają swoje siedliska w mniejszych miastach, gdzie stanowią uznaną mniejszość.

Bardzo charakterystyczną cechą charakteru juwenaliowców jest ich lojalność, która ma bardzo płynne granice. Homo iuvenaliovensis najsilniejszą lojalność okazują wobec zespołów rockowych, które od trzydziestu lat nic nie zmieniły w swoim graniu. Przejście na łagodniejsze aranżacje lub wprowadzenie do nich elementów elektroniki są w oczach juwenaliowca niewybaczalnym spedaleniem się, odjebaniem hipsteriady i zdradą.

Najbardziej spektakularnej zdrady juwenaliowców dopuściła się Katarzyna Nosowska. Nie dość, że ostatnie płyty Heya odchodzą od aranżacji z pierwszej połowy lat 90. XX wieku, to jeszcze Nosowska założyła konto na Instagramie. Ponadto przez te trzydzieści lat przestała być zbuntowaną dwudziestolatką i stała się dojrzałą kobietą i artystką, która zapewne wiele przez ten czas doświadczyła, przeżyła, zrozumiała, zauważyła i po prostu zaczęła żyć, tworzyć i komunikować w sposób, który jest bardziej adekwatny do jej aktualnej i tożsamości. W ten sposób zdradziła ideały całej społeczności juwenaliowców oraz każdego Łukasza i każdej Aśki z osobna.

Ostatnią zauważoną, choć jeszcze nie potwierdzoną w badaniach klinicznych cechą gatunku homo iuvenaliovensis jest ich wieczna młodość. Juwenaliowiec ma przez całe życie 18-22 lata. Osobniki będące nosicielami patogenu odpowiedzialnego za dojrzewanie są wykluczane ze społeczności i nazywane sprzedawczykami, zdrajcami, hipsterami i pedałami.

***

Tyle wynika z moich obserwacji, których w ostatnim czasie zaprzestałem. Przyznam się do czegoś. Sam chciałem być kiedyś juwenaliowcem, jednak czegoś mi zawsze brakowało. Później chyba uaktywnił się u mnie ten patogen.

Miało być też o pieniądzach. Jak zarobić je na homo iuvenaliovensis? Jeżeli znalazł się wśród czytelników ktoś bardziej świadomy kreacji i pozycjonowania marki, ten wie, o co chodzi. Pozostałym wyjaśnię, że marka to nie tylko znak towarowy, ale też wartości i komunikacja, jakie ze sobą niesie. Juwenaliowcy są grupą społeczną, która sama siebie obrysowała bardzo wyraźnymi konturami. Jeśli zatem chcesz sprzedać nikomu do niczego niepotrzebne, badziewiaste gówno albo wręcz przeciwnie – wartościowy i wysokiej jakości produkt, to masz gotową grupę. Wystarczy, że stworzysz markę, którą bardzo łatwo będzie można utożsamić z Łukaszami i Aśkami. Kupią to, bo będą wiedzieć, że po tę markę nie sięgnie nikt, kto myli „Jolkę” Budki Suflera ze „Stairway to Heaven”. Produkty tej marki będą ich kolejnym atrybutem, którym sami przed sobą podkreślą swoją wyjątkowość. A przecież o to w tym wszystkim chodzi.

[1] Powszechniej nazywana kataną jeansową.

[2] Celowo i z premedytacją użyłem tego słowa. Jest to jedyna złośliwość w tym tekście. Serio.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *