Dlaczego Polacy nie czytają książek

Dlaczego Polacy nie czytają książek? Historia prawdziwa

37% Polaków czyta przynajmniej jedną książkę w ciągu roku, natomiast zaraz za miedzą po literaturę sięga 8 na 10 Czechów. Nasze statystki są makabryczne. Nie demonizujmy jednak liczb, bo te zawsze można naprawić, ale zastanówmy się nad ich przyczynami. A gdy do nich dotrzeć, naprawdę jest się czym martwić.

Mity i kłamstwa na temat polskiego czytelnictwa

W 2018 roku dwóch na trzech Polaków nie przeczytało choćby jednej książki.[1] I wliczamy tu także wszelkiego rodzaju poradniki i przewodniki, nie tylko literaturę beletrystyczną czy pozję. Wyniki badania czytelnictwa publikowane corocznie przez bibliotekę narodową starają się przedstawić jak najbardziej szczegółowe dane, które uwzględniają demografię, wykształcenie, zawód i inne zmienne. Gdyby jednak dogłębnie zanalizować te wyniki, wyjdzie nam jeden smutny wniosek – niemal wszyscy jednakowo nie czytają. Weźmy na warsztat kilka standardowych odpowiedzi, jakimi swoje makabryczne statystyki czytelnictwa tłumaczą Polacy.

Nie mamy czasu czytać

Polacy nie czytają książekNie mamy czasu na czytanie, ale jednocześnie jesteśmy na bieżąco z nowościami Netflixa, znamy życiorysy wszystkich bohaterów „Sanatorium miłości”, „Chłopaków do wzięcia” i innych podobnych programów, wydajemy werdykty na uczestnikach talent show, pół dnia przygotowujemy dania kuchni z drugiego końca świata, ćwiczymy na siłowniach, gramy w gry wideo, śledzimy wydarzenia sportowe… No właśnie. Przeciętny Polak ogląda telewizję przez ponad 4,5 godziny dziennie[2], media społecznościowe pożerają nam prawie 2,5 godziny[3], chętnie wybieramy też inne czynności, bez których (tak samo jak bez czytania) możemy żyć, a które zabierają nam potworne ilości czasu.

Znam osobiście kilka naprawdę zapracowanych osób. Po swojej głównej pracy na etacie podejmują się jeszcze prac dodatkowych albo społecznych, mają wymagające dużo czasu hobby i jak każdy muszą zająć się też mieszkaniem. Ale umówmy się – nie każdy ma zapał do takiej aktywności. Takich ludzi jest mniej niż więcej. I dziwnym trafem oni zwykle znajdują chwilę, żeby coś przeczytać.

Wniosek: Polacy mają czas na czytanie, ale wybierają inny typ rozrywki.

Książki są drogie

Są na rynku drogie pozycje i drogie sklepy. Ale są też tanie jak barszcz. Owszem, „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk to w e-sklepie Empiku koszt ponad 50 złotych, w stacjonarnym salonie pewnie z dychę więcej. Nie kwestionuję tej ceny, bo jest to kobyła, którą po przyłożeniu odpowiedniej siły można zrobić komuś krzywdę, ale okej – dla niektórych taka cena za książkę jest już zaporą i to nie ze względu na skąpstwo, ale rzeczywistą sytuację materialną. Empik sam w sobie jest drogi, są jednak o wiele tańsze księgarnie, zarówno przy ulicach miast, jak i w internecie[4] – wystarczy wpisać w Google „tania księgarnia”.  Ale nawet „w tym złodziejskim Empiku” książki Bohumila Hrabala, wybitnego czeskiego pisarza, kosztują… 15 złotych.

Wciąż drogo? Sam kupiłem kilka książek w Biedronce. Za „Wzgórze psów” Jakuba Żulczyka (prawie 900-stronnicowa kobyła) dałem bodajże 25 zł, nieco mniej za „Historię pszczół” Mai Lunde (chociaż tej książki szczerze nie polecam), ale już za „Dziesiątą Aleję” i „Rodzinę Borgiów” Maria Puzo płaciłem po dychu. Tak, 10 złotych bez grosza za książkę w dyskoncie. Za cenę dwóch paczek szlugów możesz w biedrze kupić trzy książki i jeszcze zostanie na tani browar.

Nie mówię już o antykwariatach, gdzie książki potrafią kosztować kilka złotych, albo o serwisach aukcyjnych, gdzie ludzie oddają książki nawet za darmo.

Polacy w ogonie europy w statystykach czytelnictwa.Aha. No i są jeszcze biblioteki. W dużych miastach Miejska Biblioteka Publiczna potrafi mieć nawet kilkadziesiąt filii, w mniejszych gminach filie z reguły znajdują się prawie w każdej wiosce. Nawet jeśli nie, to zwykle i tak mieszkańcy tych wiosek jeżdżą do pobliskiego miasta lub miasteczka po zakupy lub do pracy. Tam już biblioteka jest na pewno. Koszt? Przy zapisywaniu się trzeba jednorazowo zapłacić kilka złotych za wyrobienie plastikowej karty.

Bądźmy ludźmi! Weźmy pod uwagę to, że żyją w Polsce rodziny, które dotknęło ubóstwu lub skrajne ubóstwo. Dla nich nawet ta dycha za książkę to kwota nie do przeskoczenia. Poza tym czytanie jest jednak potrzebą któregoś tam rzędu, więc nie wymagajmy czytania lub kupowania książek od ludzi, którzy chcą po prostu przeżyć. Wymaganie od nich kupowania książek i czytania to szczyt braku empatii.

Wniosek: Za wyjątkiem ekstremalnych przypadków ubóstwa Polaków stać na książki, jednak wolą wydawać pieniądze na coś innego.

A tak naprawdę nie czytamy, bo…

Zacznijmy powoli przechodzić do przyczyn, które faktycznie mówią o tym, dlaczego Polacy w czytelniczych statystykach znajdują się w ogonie wśród innych europejskich nacji.

Nie wynosimy nawyku czytania z domu

Nie wynosimy czytania z domu.O tym się mówi i jest to prawda. Jeśli rodzice czytają dziecku na dobranoc, później to dziecko widzi czytających rodziców, samo chętniej sięga po książki. Jest to po prostu dawanie czynnego przykładu. Sportowcem łatwiej jest zostać dzieciom sportowców. Nie tylko dlatego, że mają w genach zapisane predyspozycje, ale dlatego, że codziennie obserwują rodziców, którzy pracują nad swoją kondycją, zdrowo się odżywiają, ograniczają używki. Dziecko naturalnie programuje się w podobny sposób. I nie inaczej jest z czytelnictwem.

No dobrze, zatem 2/3 Polaków nie czyta książek, ponieważ w ich domach się nie czyta, a na półkach zamiast książek stoją figurki i kryształy. A szklanka się rozbiła, bo spadła ze stołu. Ale dlaczego spadła? Kot ją strącił? Ktoś postawił na skraju blatu? Leżała i się sturlała? Ziemia się zatrzęsła? Tłumaczenie, że nie wynosimy nawyku czytania z domu, nie daje nam żadnej odpowiedzi. Dobre jest co najwyżej w stosunku do jednostek – Jaś nie czyta, bo rodzice nie dali mu takiego przykładu. Wciąż nie wiemy jednak, dlaczego w 2/3 polskich domów nie czyta się książek.

Książka jest kojarzona jako atrybut inteligencji

Pomimo tego, co na stadionach wykrzykuje ogolony na łyso kwiat polskiej młodzieży, Polacy nie są narodem panów. Każdy, kto uważał w szkole, wie, że przez ostatnich trudnych dwieście lat naszej historii, elita polskiej nacji została niestety skutecznie wymordowana. I tak oto współczesne polskie społeczeństwo pochodzi od chłopstwa, a żeby ująć to nieco mocniej – od chamstwa.

Czy w Polsce warstwa inteligencka zaczęła się odradzać, czy na razie możemy mówić tylko o grupie wykształciuchów, którzy sobie ten tytuł uzurpują – to temat na inną dyskusję, której ja się nie podejmę. Niemniej jednak do warstwy inteligenckiej Polacy wciąż odczuwają dość duży dystans. Zwiększyć go pomogli komuniści, kiedy to tworzyli etos człowieka pracy. Człowiek taki uważał, że praca inteligentów (szczególnie tych zorientowanych na nauki humanistyczne) nie jest w żaden sposób użyteczna publicznie, charakteryzuje się wydumaniem, nie widać jej żadnych efektów, nie niesie ze sobą nic dobrego, a przy tym dużo kosztuje. Staszek kręcił betoniarką na budowie – ot, to jest praca publicznie użyteczna (owszem jest, niczego jej nie ujmuję). Teraz z inteligencji wroga publicznego (czy też kolejnego z wrogów publicznych) robią telewizja publiczna i partia rządząca. Przedstawiają tę warstwę społeczeństwa jako ludzi pysznych i zarozumiałych, którzy z góry patrzą na poczciwy, prosty lud. No cóż, po trupach do celu.

Inteligent = frajer

Polacy nie czytają książekJak Polacy widzą inteligencję? Obraz ten w ciekawy sposób przedstawia odcinek sitcomu „Świat według Kiepskich” zatytułowany „Wal magistra”[5] (wiem, że dla niektórych oglądanie tej produkcji jest uwłaczające, ale naprawdę stan polskiego społeczeństwa został tam bardzo dobrze zobrazowany). W odcinku tym Waldek i listonosz Edzio za opłatą upokarzają magistrów – ubliżają im, biją, kopią, niszczą okulary – a każdy z rodzajów upokorzenia znajduje się w ofercie, z której korzystają proszący się o upokorzenie przedstawiciele inteligencji. Magistrzy przedstawieni są w sitcomie jako osoby życiowo nierozgarnięte, nieznające życia poza swoim środowiskiem, nieschludnie ubrane, będące na bakier z higieną. Ich atrybutami są okulary oraz właśnie książka, z której nie potrafią choćby na moment wyciągnąć nosa.

Chociaż odcinek wyemitowany został ponad 20 lat temu, postrzeganie inteligencji niewiele się od tamtej pory zmieniło. Spróbuj upomnieć Polaka, że mówi się „ja nie rozumiem”, a nie „ja nie rozumie”. Odowie Ci, że on nie jest jakiś „ą ę”, tylko on jest normalny, swój chłop. Polacy żywią do inteligencji pewną awersję, nie chcą być z tą warstwą społeczną kojarzeni. A książka jest jednym z atrybutów, który charakteryzuje inteligenta.

„Kiepscy” to nieodpowiednie źródło? Okej, sięgnijmy więc do pewnej… książki. Tak o czytaniu myślała Lucia Santa Angeluzzi-Corbo, bohaterka „Dziesiątej Alei” Maria Puzo (tak, tej, za którą dałem w biedrze dychę):

Lucia Santa miała własne powiedzonko: „Ci, co czytają książki, zagłodzą własne dzieci”. Czy nie widziała na własne oczy, jak Octavia do późnej nocy siedzi z nosem w książce (nie śmiała powiedzieć tego głośno, ale czy aby nie przez to córka zachorowała i znalazła się w sanatorium?), a przecież mogłaby w tym czasie szyć dla dorastających córek sąsiadów (…). Jej synowie (…) też przynosili z biblioteki książki o bzdurach i wsadzali w nie nos, zapominając o bożym świecie i obowiązkach. I co z tego mieli? Zamulali sobie tylko umysły (…). Czysta głupota. Ona, analfabetka, była bezpieczna, jej magia książek się nie imała.[6]

Lucia Santa Ageluzzi-Corbo nie była Polką, lecz włoską imigrantką, która lepszego życia szukała w Stanach Zjednoczonych. Tak się składa, że nasze statystyki czytelnictwa są bardzo zbliżone do narodów śródziemnomorskich.[7]

Inteligent = nierób

Jak bardzo Polacy nie doceniają pracy inteligencji zorientowanej na humanistykę? Odpowiedź na to pytanie dają liczne komentarze, jakie pojawiały się pod postami dotyczącymi Nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk. I nie chodzi tu o polityczne komentarze prawicowych polityków i publicystów. Ale o opinie, które w zdecydowany sposób zaniżały rangę tego sukcesu. Brzmiały one mniej więcej tak:

Nie ma się czym podniecać. Gdyby to był Nobel z fizyki albo medycyny , to faktycznie byłby sukces, miałoby to duże znaczenie dla ludzkości. A literatura? Przecież to niczego nie zmienia w niczyim życiu.

Przyznam szczerze, że takie komentarze martwią mnie bardziej niż te polityczne. Zróżnicowanie poglądów jest gwarancją zrównoważonego postępu. Świat jest bowiem zbyt duży i zbyt ciężki, żeby utrzymać się na jednej (lewej lub prawej) nodze. Natomiast odbieranie pracy humanistów jakiegokolwiek znaczenia jest zwyczajną ignorancją i brakiem choćby najmniejszej woli jej zrozumienia.

Środowisko literackie nie pomaga

Na tym etapie wiem, że raczej nigdy nie dostanę nagrody literackiej typu Nike czy Paszport „Polityki”, ale już mnie to tak nie boli. Nauczyłem się, że dla tych, którzy wręczają te wyróżnienia, jestem mniej więcej tam, gdzie, dajmy na to, Remigiusz Mróz.[8]

Jest to fragment wywiadu Małgorzaty Stefciak przeprowadzonego z Jakubem Żulczykiem dla „Vogue Polska”. Pisarz mówi w nim o hermetyczności i środowiska literackiego, jego specyfice, do której należy się mocno dostosować, aby zostać docenionym i zaakceptowanym. No dobrze, ale jak się to ma do czytelnictwa Polaków? Zależność jest dość prosta.

Bańki komunikacyjne utrudniają.Środowiska literackie i nie tylko literackie, ale w ogóle związane z promocją kultury oraz produkcją różnego typu kulturowych wydarzeń, padły ofiarą epidemii choroby, która nazywa się „bańki komunikacyjne”. Na czym ona polega? Na tym, że otaczamy się ludźmi, którzy myślą i postępują podobnie do nas, mają podobne poglądy, podobne wykształcenie, zainteresowania i status społeczny. Ponadto selekcjonujemy informacje, które do nas trafiają, w dobie mediów społecznościowych jest to łatwiejsze niż kiedykolwiek. Nie potrafimy przyjąć argumentacji drugiej strony sporu oraz spojrzeć na problem z innego punktu widzenia niż nasz.

Miałem okazję zauważyć to, pracując w Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016. Głównym założeniem tego przedsięwzięcia było przekonania do zażywania kultury ludzi, którzy na co dzień tego nie robią. Plan ten był z góry skazany na niepowodzenie, z tego prostego powodu, że ludzie odpowiedzialni za produkcję wydarzeń i promocję kultury nie posiadali odpowiednich kompetencji komunikacyjnych – potrafili przekonywać jedynie tych, których przekonywać nie było trzeba. Dla wszystkich innych komunikacja marki była najlepszym powodem do tego, żeby kupić piwo i włączyć telewizor.

Nieczytający Polacy odbierają środowisko literackie jako snobistyczne, przeintelektualizowane, zadufane w sobie, nierozumiejące życia normalnego człowieka. Dla nich książkowy dyskurs jest po prostu nie do strawienia. Nie rozumieją tego, że książka nie jest zbiorem wydumanych zdań, które są o niczym i trudno w ogóle pojąć, o co w nich chodzi. Nie dostrzegają w tym formy rozrywki, źródła wiedzy, metody na relaks.

Kanon lektur szkolnych

Tutaj krótko, bo zwyczajnie szkoda o tym pisać. Kanon lektur (jak i cały system edukacji w Polsce) jest do zaorania. Nic nie zniechęca do czytania bardziej niż szkolna lektura. I basta.[9]

Co z tym zrobić?

Co zrobić, by Polacy więcej czytaliNakłonienie Polaków do czytania to praca u podstaw. Aby ją wykonać, potrzebni są nie tyle literaci, krytycy literatury czy literaturoznawcy, ale ludzie o bardzo wysokich kompetencjach komunikacyjnych. Kluczem jest mówienie tego, co się chce przekazać, ale za pomocą języka adresata. Dopiero z czasem język ten należy uszlachetniać, ludzi zmieniać i przekonywać do kolejnych kroków wtajemniczenia. Ale umówmy się, nie wszyscy muszą czytać literaturę piękną – są przecież książki obyczajowe, fantastyka czy kryminały.

Misjonarze, którzy mają Polaków nakłonić do czytania, muszą zwyczajnie nauczyć się myśleć tak jak oni, polubić to co oni, zrozumieć, dlaczego książka jest dla nich nieatrakcyjna, wreszcie poznać motywacje, dla których byliby w stanie po tę książkę sięgnąć. Trzeba poznać przyczyny, dla których Polacy boją się książek, brzydzą ich lub nienawidzą; zrozumieć, dlaczego pogardzają pisarzami, czytelnikami i wszystkimi, którzy z książkami mają cokolwiek do czynienia. Uświadomić, że książka nie jest czarnomagicznym przedmiotem, który naznacza, definiuje przynależność do tej czy innej grupy społecznej.

To trudna i czasochłonna droga. Ale innej po prostu nie ma.

Źródła i polecane linki:

[1] https://vesper.pl/blog/14_Poziom-czytelnictwa-w-Polsce-na-tle-innych-kr.html

[2] https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/przecietny-polak-oglada-telewizje-przez-4-godz-i-36-min-dziennie

[3] https://businessbay.pl/ile-czasu-spedzamy-w-social-media-w-2019/

[4] Będę z uporem maniaka pisał internet małą literą. Nie jest on dzisiaj już niczym wyjątkowym, a skoro telewizja, prasa, radio itd. piszemy małymi literami…

[5] https://www.ipla.tv/wideo/serial/Swiat-wedlug-Kiepskich/759/Sezon-1/760/Swiat-wedlug-Kiepskich-Odcinek-15/4194?seasonId=760

[6] Puzo M., „Dziesiąta Aleja”, Warszawa 2005, s. 239.

[7] https://vesper.pl/blog/14_Poziom-czytelnictwa-w-Polsce-na-tle-innych-kr.html

[8] (w:) https://www.vogue.pl/a/jakub-zulczyk-szostka-w-totka, dostęp: 13.01.2020, 17:58.

[9] Jeśli chcesz szerszego wywodu na ten temat, polecam doskonały vlog Strefy Czytacza -> https://www.youtube.com/watch?v=jpV1zxKYdxA.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *